Karate Kyokushin to styl karate założony przez Masutatsu Oyamę w latach 60. XX wieku. To forma sztuki walki, która wyróżnia się szczególnie surowym i intensywnym treningiem fizycznym oraz duchowym. Z kolei Opolski Klubie Karate Kyokushin powstawał na początku lat 80-tych. Przy pierwszym naborze zgłosiło się około 200 chętnych! Instruktorami byli kolejno: Jan Dajnowicz, Wiesław Kot i Andrzej Mróż.
Poszukiwanie drogi
Obecnie nad karatekami, od 35 lat, czuwa tutaj Shihan (osoba posiadająca przynajmniej 5 danów, czyli mistrzowskich stopni) Mariusz Godoś. O nim śmiało można napisać, że większość swojego życia spędził w kimonie, wychowując pokolenia sportowców, w tym mistrzów rangi krajowej i europejskiej. To w barwach tego klubu trenowali, lub wciąż trenują, wielokrotni medaliści mistrzostw Europy i Polski, jak Konrad Kozubowski (odpowiednio 5 i 11 triumfów), Agata Kozubowska, Agata Chaba, Kamil Stankiewicz, Mateusz Golomb oraz medalistki krajowych czempionatów, jak Beata Szramiak czy Agnieszka Koziak.
Co ciekawe, sam Godoś nie zaczynał swojej sportowej kariery od karate. Tę drogę obrał dopiero jako nastolatek, zaciekawiony formą intensywnego treningu na dużej hali, choć sam już trenował w mocnej sekcji judo wrocławskiej Gwardii.
– Pewnego dnia zobaczyłem, że ktoś zaczyna stosować techniki karate – wspomina. – Jeszcze wtedy nie wiedziałem, co to jest. Tak mi się to spodobało, że w I klasie liceum postanowiłem spróbować. Byłem wtedy w grupie ćwiczących najmłodszy. Specyfika zajęć była bardzo dla współczesnych pouczająca, na jednej sali gimnastycznej 400 osób ćwiczących to był standard. Ja przez pierwszy rok byłem zakwaszony cały czas, a po treningu nie byłem w stanie wejść po stopniach do tramwaju. Miałem wrażenie, że tam nie próbowano nas zachęcić do treningów, a wręcz do nich zniechęcić. Zacząłem trenować z bratem, wspieraliśmy się, a niemal każdy mój kolega zaliczył jakieś tygodnie lub miesiące treningów. Oni rezygnowali, my zostaliśmy…
Całe życie
I jak przyznaje, rzadko kiedy przychodziło mu do głowy, żeby odpuścić. Jak choćby wtedy, gdy ich tata zapytał „ile mają mają zamiar trenować”…
– Miałem wtedy około 18 lat, a już wtedy odpowiedziałem, że całe życie – śmieje się. – Wówczas może były to słowa takie na wyrost, ale byłem przekonany, że to potrwa dłużej. Dowiedziałem się, jak ważna jest wytrwałość, zacięcie czy mierzenie się z własnymi słabościami, czyli z lenistwem, zniechęceniem. Karate fascynowało mnie tymi bardzo mocnymi treningami, a każdy dzień był właśnie taką małą walką.
Aż w 1989 roku trafił do klubu, wtedy jeszcze dość nieformalnego, gdzie było kilkunastu trenujących. Klub miał swoją strukturę, ale nie było komu go prowadzić. W związku z czym okazał się swoistego rodzaju zrządzeniem losu, nie tylko dlatego, że miał brązowy pas, co i tak było bardzo wysokim stopniem jak na tamte czasy.
Początkowo była to jedna grupa, a z każdym rokiem zwiększała się ich liczba, bo stale przybywało ćwiczących. Podobnie jak instruktorów, w związku z czym można było też otworzyć swoistego rodzaju oddziały w takich miejscowościach jak Chrząstowice, Dobrzeń Wielki, Niemodlin czy Ozimek. Uczniowie, gdy przenosili się z Opola po studiach, zakładali swoje kluby i tak Kyokushin się rozrasta.
Kolejne pokolenia…
Tym samym od 35 lat Shihan Godoś wychowuje w Opolu kolejne pokolenia karateków. Niejednokrotnie będąc świadkiem nie tylko ich sukcesów sportowych, ale i życiowych. Bardzo często też dorośli już karatecy przyprowadzają na salę swoje dzieci.
– Początki i teraźniejszość to przepaść, jeśli chodzi o poziom i kwalifikacje, zarówno trenujących, jak i instruktorów – zauważa. – Jak w każdym klubie tego rodzaju, niezwykle znaczący wpływ na ćwiczących mają bowiem instruktorzy, liderzy. Ich osobowość, umiejętności i kwalifikacje powodują, że zajęcia są takie, a nie inne. Lata temu większość prowadzących zajęcia nie miała żadnych uprawnień, wiedzy metodycznej. Wydaje mi się, że te treningi były w większości kalkami treningów, które pojawiały się za granicą. Tylko, że te zagraniczne treningi były prowadzone dla elity, a instruktorzy przenosili je do swoich klubów. To powodowało, że treningi były za mocne, obciążenia były za wysokie. Teraz mamy różnicę dwóch pokoleń. Ćwiczący teraz są bez porównania lepiej prowadzeni metodycznie. Ich poziom techniki, ruchu przyrasta dużo szybciej niż wtedy.
…inne pokolenia
Przyznaje jednak, iż obecni adepci są dużo bardziej delikatni, jeśli chodzi o konstrukcję fizyczną. Co wynika także z tego, że ci, którzy zaczynali ćwiczyć wiele lat temu, to nie byli jak teraz siedmiolatkowie, a już niemal dorośli. I zupełnie inne cele stawia się prowadząc dzieci poniżej 10 lat, a inne pełnoletnich.
Przykładem jest Wojciech, który ćwiczy od niemal trzech lat, a swoją przygodę z tym sportem zaczynał w drugiej klasie szkoły podstawowej. Sam zauważa, że dość późno, ponieważ jego rówieśnicy są teraz na wyższym etapie.
– Pewnego dnia przyszedłem do mamy i powiedziałem, że chcę iść na trening karate, a ona się początkowo przestraszyła, że ktoś mi grozi w szkole – mówi. – Sama jednak trenowała w moim wieku właśnie ten sport, więc poszedłem w jej ślady. W tym roku zmieniłem kategorię wiekową. Co prawda, mierzę się z rówieśnikami, ale oni mają już nawet sześcioletnie doświadczenie. Przede mną jeszcze sporo pracy, ale nie zniechęcam się.
Trenować można dwie odmiany karate: Kata i Kumite. W pierwszej liczy się skupienie, poprawność wykonywanych technik oraz dynamika. Zawodnik musi wykazać się opanowaniem i pamięcią, by być lepszym od swojego poprzednika. W drugiej zawodnicy walczą w swoich kategoriach wiekowych i wagowych, na macie liczy się szybkość, dynamika i bardzo często szczęście, jednak to „odpowiednio” uderzając przeciwnika zdobywamy punkty.
Nie tylko walka
Wiktoria Ful, która jest jedną z wielu trenerów OKKK, uważa, że rywalizacja w takiej formie jest dzieciom potrzebna. Nie tylko, by się podbudować, ale także uczyć pokory.
– Dzieciaki powinny nauczyć się wygrywać, ale też przegrywać oraz radzić sobie ze stresem, a dodatkowo sprawdzić swoje umiejętności i to, nad czym muszą jeszcze popracować – wyjaśnia. – Dodatkowo, dzięki temu może poprawić się u dzieci pewność siebie. Karate i udział w zawodach uczą też samodyscypliny, a także dzięki temu mogą się zintegrować i zdobyć obycie sportowe – dodaje „sensei” Wiktoria, która w ubiegłym roku zdała egzamin na II dan Karate Kyokushin. – Jest to trudna praca, ponieważ jako instruktorzy bardzo się staramy, a każde dziecko jest inne i trzeba znaleźć podejście do niego oraz zrozumieć go. Myślę, że warto cały czas motywować dzieci i pokazać, ile już potrafią, aby wzrosło w nich poczucie własnej wartości.
Zauważa przy tym, iż należy nauczyć się odnosić sukces, a także przepracować każdą porażkę. Z sukcesem młodzi karatecy radzą sobie zdecydowanie lepiej, bo jest to moment radosny, i dla dziecka, i niewątpliwie dla instruktora.
Odpowiednie podejście
– Trzeba też uważać, żeby dziecko nie zachłysnęło się wygraną i nie popadło w samozachwyt – przestrzega. – Natomiast porażki zawsze są tą gorszą stroną i dzieci muszą mocno sobie je przepracować. Ważna jest tutaj rola trenera, ale i rodzica, tak, by trenujący wyciągnął z tego lekcję dla siebie i motywację. Karate to nie tylko rywalizacja na macie, ale także duża dawka kultury. Niestety, dziś ukulturalnianie młodzieży to wielkie wyzwanie, przeszkadza w tym niewątpliwie postęp technologiczny.
Nie kryje też, że choć sama ma niewiele ponad 20 wiosen, to jednak zauważa, że w tym sporcie dużo się zmieniło. Przede wszystkim podejście dzieci i młodzieży do treningów, co potęgują wszechobecne rozpraszacze, takie, jak telefon, które często odciągają je od wyjścia z domu.
– Bardzo często moi uczniowie muszą być zaciągani przez rodziców na trening, a jak już są na sali, to trudno im się skupić – mówi. – Teraz dzieci mają możliwość trenowania w swojej grupie wiekowej oraz z podziałem na stopnie zaawansowania. Ja, kiedy zaczynałam swoją przygodę z karate, ćwiczyłam w jednej wspólnej grupie. Przez te lata wzrosła na pewno popularność oraz dostępność tego sportu, obecnie mamy coraz lepsze sprzęty do ćwiczeń, zawody są bardziej dostępne. Cieszy mnie, kiedy coraz młodsze dzieci zaczynają swoją przygodę z karate. Jednak najlepsze, co się przez lata nie zmienia, to moment, kiedy podopieczni złapią bakcyla karate i widać ten błysk w oku do działania.
Breakdance kosztem karate?
Na pewno na jeszcze większy rozwój tej odmiany sztuk walki wpłynęłoby dopisanie jej do „rodziny olimpijskiej”. Jakby nie było, na ostatnich Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu obecny był breaking (pot. breakdance), natomiast wciąż nie ma karate kyokushin. Co dziwi o tyle, że przecież organizowane są mistrzostwa świata, kontynentów czy poszczególnych krajów.
– Podobno w latach 70-tych, albo później pojawiła się taka możliwość, gdy karate kyokushin było niesamowicie popularne – tłumaczy Godoś. – Z jakichś względów jednak Oyama nie miał ochoty i chęci, żeby procedurę przeprowadzić. Teraz były chęci, ale procedura jest bardzo trudna. Udało się to karate tradycyjnemu, które z naszego punktu widzenia jest bezkontaktowe. Ograniczenia i procedura wprowadzenia sportu na igrzyska jest długa i żmudna. Tu wchodzi antydoping, reprezentacja w wielu krajach, nie kilkudziesięciu, ale ponad dwustu. Ta dyscyplina zasługuje na to, ale nie mam na to wpływu. Mam wpływ natomiast na angażowanie do pracy młodych adeptów, żeby czerpali satysfakcję ze swojej pracy.
Czytaj także: Aikido: Sztuka walki nie tylko dla dżentelmenów. Tu decyduje „test sznurówki”
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.