Lodówka społeczna w Opolu. Co można do niej włożyć?
– Tylko wystawię zupy, to jest chwila moment, a wszystko znika – mówi Marcin Banaszkiewicz, prowadzący lokal Gastrofaza i fundator lodówki społecznej w Opolu.
Lodówka stoi przy ul. Krakowskiej, blisko skrzyżowania z ul. Damrota. – Uzupełniam ją niemal na bieżąco, ale zdarza się, że niektórzy biorą wszystko. Nawet doszło kiedyś do bijatyki, bo jedna pani zgarnęła dwanaście pojemników z zupą. Innym, którzy stali za nią, zabrakło. Więc pilnuję, żeby jedzenia wystarczyło dla większej liczby osób.
Wszystko, co restaurator wstawia do lodówki, jest świeże, z danego dnia. Nic nie stoi też na przeszkodzie, by inni mieszkańcy umieszczali tam jedzenie. Szczególnie teraz, kiedy pozostają potrawy po świętach.
Lodówka społeczna w Opolu ma jednak regulamin. To, co chcemy w niej umieścić, musi być w szczelnych pojemnikach. I dokładnie opisane, co to za potrawy oraz kiedy były przygotowane.
– Zdarzało się, że ktoś wstawił coś spleśniałego, albo twardy jak kamień chleb. Kilka razy w ciągu dnia ją czyszczę, żeby nikomu nic nie zaszkodziło – mówi Marcin Banaszkiewicz.
Korzystają nie tylko bezdomni. Także emeryci
Jak zaobserwował Marcin Banaszkiewicz, lodówka społeczna w Opolu cieszy się coraz większych zainteresowaniem. Korzystających przybywa wraz z rosnącą inflacją.
– Tak się dzieje gdzieś od końca lata, że coraz więcej osób szuka jedzenia – podkreśla. – I nie są to wcale bezdomni, chociaż oni też z tego korzystają. Raczej to emeryci, którym jest coraz trudniej.
Lodówka społeczna w Opolu służy też tzw. pracującym biednym. To osoby, którym praca nie pozwala się utrzymać. Skala tego problemu rośnie. Takim osobom kubek zupy, albo inna porcja żywności, pomaga przeżyć dzień.
– Budujące jest to, że młodzi ludzie, tacy ze średniej szkoły i powyżej, gdzieś do 25. roku życia, kupują w pobliskim markecie artykuły spożywcze i zasilają nimi lodówkę – podkreśla Marcin Banaszkiewicz. – Mówienie więc o wszystkich młodych źle, że ich nic nie obchodzi, jest nieuprawnione i krzywdzące.
A to, że jest coraz trudniej, obserwuje po swoim lokalu.
– Kiedyś na najtańszy obiad dnia, taki niemal po kosztach naszej firmy, przychodziło dużo osób. A teraz przychodzi ktoś jednego dnia na zupę, a następnego dnia na drugie danie – opowiada Marcin Banaszkiewicz. – Albo nie przychodzi już w ogóle. Tylko kupuje chleb i pasztet. I tak opędza dzień.
Reasumując: dzielimy się nadmiarem i nie wkładamy do lodówki czegoś, co jest nieświeże i nadaje się do wyrzucenia. Lodówka społeczna w Opolu to nie śmietnik. A ta żywność ma pomóc komuś w trudnej sytuacji.