Vistula pożegnała się w korporacyjnym stylu
O jego pożegnaniu z firmą Vistula można by powiedzieć, że było chłodne, „korporacyjne”. To znaczy bez podania ręki z podziękowaniem za minione lata. Ale fakt, że zrobiono to na dwa lata przed końcem jego umowy z Vistulą, przestaje być wyłącznie formą a staje się krzywdą wobec długoletniego, oddanego partnera.
– Chciałem, żeby przynajmniej zakończenie było godne. Mimo to trzy dni przed zamknięciem regionalna menedżer przyspieszała pakowanie towaru, który miał być przeniesiony do salonu obok – opowiada Krzysztof Kęska.
– Przed czasem zabrano mi ten towar. Mogliśmy nim jeszcze trzy dni handlować. Regionalna tłumaczyła, że na nią też cisną z góry.
Mówi, że tak poznał drugą, mniej elegancką twarz firmy. Nie tą z reklam garniturów, ciepłą i przyjazną, którą wspólnie z pracownikami kreowali na co dzień.
Pan Krzysiu z Vistuli
– Z marką jestem związany od tylu lat. Dlatego dobrze pamiętam ten sam biznes z przeszłości. Mogę powiedzieć, że kiedyś było po ludzku – dodaje.
Od zawsze śledzi obowiązujące trendy w modzie, wie jak powinien wyglądać współczesny mężczyzna. Garnitury z dwurzędówką, tradycyjne gładkie albo z fakturą w materiale trafnie pan Krzysztof dobierał przez ponad trzydzieści lat. Przyjeżdżali specjalnie do pana Krzysia z Vistuli, bo tak go nazywali klienci. Także spoza województwa i z zagranicy.
– Zawsze miałem jedne z najlepszych wyników sprzedaży w regionie. A nagle w marcu sekretarka mówi, że dyrektor chce ze mną rozmawiać – wspomina. – Czułem, że coś się święci. Mimo to tego najgorszego w ogóle nie przewidywałem. Formalnie moja umowa z firmą wygasała za dwa lata.
Nie ukrywa, że był przekonany, iż po tych dwóch latach umowa zostanie mu znów przedłużona. A więc tak, jak dotychczas się działo.
– Usłyszałem od dyrektora, że Opole jest top lokalizacją, więc zamiast tego franczyzowego 100-metrowego lokalu, który prowadzę, powstanie obok mojego duży, 300-metrowy salon – opowiada. – I to już w lipcu, a ja będę musiał się zamknąć, jeśli nie zaakceptuję nowych warunków.
Czy jest etyka w biznesie?
Kęska twierdzi, że kurtuazyjnie zaproponowano mu prowadzenie nowego lokalu. Nie podano jednak kosztów, które musiałby ponieść.
– Pytałem zarząd wielokrotnie o koszt prowadzenia trzy razy większego lokalu – opowiada. – Zresztą, kontakt z nimi był bardzo utrudniony. Czułem, jak mnie ignorują. Po kolejnym mailu dostałem odpowiedź od jednego z dyrektorów, że koszt będzie wynosił tyle i tyle…
Ile, tego pan Krzysztof lojalnie nie podaje, tłumacząc to tajemnicą handlową. Natomiast o czynszach za wynajem powierzchni w Karolince mówi jedynie tyle, że przelicznik jest dostosowany do kursu euro. Czyli im złotówka słabsza, tym czynsz wyższy.
– W związku z tym to byłby koszt dla mnie nie do udźwignięcia. Nie tylko ze względu na czynsz, ale ze względu na koszt budowy i wyposażenia nowego salonu. A więc o 300 tys. zł wyższy niż zakładałem – wzdycha.
– Żeby to pokryć, musiałbym sprzedać dom. Potem jeszcze się ogromnie zadłużyć, żeby temu sprostać. Bo trzeba utrzymać pracowników. Następnie do centrali płynie kasa ze sprzedaży, a dla mnie jest prowizja. A przecież od tego, że salon jest większy, więcej ubrań się nie sprzeda…
Nie padło nawet „dziękuję”
Ma żal o to, że nie poczekano do 2025 roku. To znaczy do czasu, kiedy kończyła mu się umowa na prowadzenie franczyzowego sklepu z odzieżą z Vistuli.
– Wtedy w marcu mogli zapytać, czy wchodzę w nowy model biznesowy. A ja z dnia na dzień o nim usłyszałem – nie kryje goryczy. – Przecież rozkręcałem sprzedaż marki, a po tylu latach ląduję na bruku. Nawet nie usłyszałem głupiego „dziękuję”. A sami wchodzą w już rozkręcony złoty interes.
Kolejny żal ma o formę rozstania. Tydzień przed startem nowego salonu dostał e-maila od jednego z dyrektorów, że następnego dnia kurier przywiezie porozumienie o rozwiązaniu umowy współpracy.
– Miałem tylko podpisać i odesłać porozumienie, w którym potwierdzam, że nie wnoszę żadnych roszczeń – denerwuje się pan Krzysztof.
– Słowo „porozumienie” oznacza, że obie strony coś uzgadniają. Natomiast tu nikt ze mną niczego nie uzgadniał. Nikt się ze mną nie liczył, nie jestem dla nich stroną. To było jak bokserski cios w splot słoneczny… Czy to wszystko jest etyczne?
Biznes popandemiczny
Uważa, że ofiar współczesnej bezduszności w biznesie jest dużo. – A starcie z korporacją staje się walką Dawida z Goliatem – wzdycha.
Kęska przyznaje, że ostatnie trzy lata to był trudny okres dla takich przedsiębiorców jak on.
– Po pierwsze, zawsze musiałem zapracować na czynsz w Karolince. Potem uczciwie opłacić pracowników – tłumaczy. – Covid i czas zamknięcia powywracał wszystko. Trudno było, żeby budżet się bilansował. Po opłaceniu tego wszystkiego wyczekiwało się lepszych czasów.
Zamiast tego nadeszły jeszcze trudniejsze, kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę.
– Paliwo i euro w górę i coraz wyższa inflacja – wylicza pan Krzysztof. – Był taki moment, że euro z 4,20 wzrosło do 5 złotych, więc wzrastał czynsz, a sprzedaż malała.
Bo, jak mówi, wraz z wybuchem wojny ludzie na jakiś czas stracili zainteresowanie kupowaniem czegokolwiek.
– To był bardzo, bardzo trudny moment dla wszystkich przedsiębiorców – wzdycha pan Krzysztof. – Jednak miałem wiernych klientów. Oni nadal przychodzili do mnie się ubierać. Zaczęliśmy się od nowa odbudowywać. Bo tak mam, że za szybko się nie poddaję. Tym bardziej, że Vistula była dla mnie perłą, to moja marka, z którą związałem się 32 lata temu. Ponownie mieliśmy bardzo dobre wyniki.
Pan Krzysztof to świetny obserwator życia.
– Żyjemy w takich czasach, że nasz wygląd, nasz wizerunek jest bardzo ważny – wyjaśnia. – Współcześnie także facet, jeśli ma chandrę, to kupuje sobie ubrania. W ten sposób potrafi jednorazowo kilka tysięcy w sklepie zostawić.
W biznesie nie brak hipokryzji
Teraz najbardziej go boli, że wcześniej mówiono mu w spółce, iż są dla siebie w biznesie najważniejsi.
– Dzisiaj widać, jak dużo jest w korporacjach hipokryzji i takiej fałszywej kurtuazji – stwierdza Krzysztof Kęska. – Dla mnie te zachowania są niezrozumiałe. To prawda, że jestem człowiekiem starej daty, kiedyś wszystko odbywało się z poszanowaniem człowieka jako partnera biznesowego. Jak coś było nie tak, to się mówiło wprost, a dzisiaj szkoda gadać…
To były inne czasy
Przed laty Krzysztof Kęska spod Limanowej przyjechał na studia do Opola. Po drodze jeszcze się dokształcał. Dlatego też studiował zarządzanie finansami we Wrocławiu.
– Ale urodziłem się do handlu i mam duszę kupca – mówi Kęska. – A to się ma albo nie. Bo umiejętności bycia z ludźmi i biznesu nie nauczą żadne studia. Po 1989 roku każdy chciał być przedsiębiorcą, ale nie każdemu to się udawało.
„Lepsze deko handlu, niż kilo roboty”
Kiedy był studentem, woził z Warszawy kolorowe koszule. Na pniu schodziły.
– Koszule stały się hitem rynkowym, a potem sam je produkowałem – śmieje się Kęska. – Jeździłem po materiały do produkcji do Łomży, Bielawy, Białegostoku. Ale też materiałów było mało, więc z roli producenta zrezygnowałem. Miałem wkodowane, że lepsze deko handlu, niż kilo roboty.
Mówi, że czas przemian jest zawsze dziwny, bo bezmyślnie porzuca się wszystko, co już było.
– Wszyscy porzucali marki z historią. A ja właśnie wtedy przypomniałem sobie markę mojego pierwszego w życiu garnituru – opowiada. – Zapamiętałem, że wtedy mnie, żółtodzioba, w salonie Vistuli obsłużono jak ważnego gościa.
Tak 32 lata temu przekroczył próg siedziby Vistuli w Krakowie.
– Wtedy szyli awangardowe marynarki bordo, zielone, turkusowe. I ku mojemu zdziwieniu w Opolu ta awangarda przyjęła się – wspomina. – W krakowskiej Vistuli poznałem fantastycznego człowieka, kierownika sprzedaży Bolesława Cyganika. Ustalał ze mną warunki handlu w Opolu i przez wiele lat współpracowaliśmy.
Sprzedaż na dwóch stoiskach w Opolaninie doskonale się kręciła. Potem prowadził autoryzowany salon Vistuli na rogu Kościuszki i Kołłątaja w Opolu.
– A w 1995 roku otworzyłem sklep przy Koraszewskiego, ten zyskał dużą popularność – opowiada. – Ubierałem na każdą okazję mężczyzn, a przyjeżdżali do mnie z różnych stron.
Pamięta jak tuż przed zamknięciem wpadł pan ze Zgorzelca z prośbą, żeby go ubrać, bo za chwilę miał iść na pierwszą randkę.
– W 2004 podpisałem umowę partnerską z Vistulą – mówi dalej. – I nie mogę sobie niczego zarzucić. Byłem dobrym partnerem. Wiem, że mnie doceniano w firmie, skoro zaproszono mnie do programu partnerskiego. To oznaczało, że można było korzystać z brandu, być salonem firmowym. Wynagrodzenie było wprost proporcjonalne do sprzedaży. A sprzedaż była doskonała.
Korporacja zabija romantyka?
Ten sam pan ze Zgorzelca, który wpadł tuż przed zamknięciem, żeby go ubrać na pierwszą randkę, przyszedł do salonu w Karolince, który Kęska prowadził od października 2014 roku.
– Przyszedł, żeby go ubrać do ślubu, bo randka się powiodła – uśmiecha się pan Krzysztof. – Przeszedł również za nami do Karolinki. I tak pozostał wiernym klientem do samego końca, przyjeżdżając do nas na zakupy przez ponad 20 lat ze Zgorzelca specjalnie w niedzielę. A salon firmowy prowadziłem na zasadach franczyzowych, czyli wszystkie sklepy podobne, ceny i wszystko inne ustalane odgórnie. Już nie miałem marży, a tylko prowizję. I w dalszym ciągu byłem przedsiębiorcą, utrzymującym nawet dziewięciu pracowników.
– Ale wtedy inaczej z nami rozmawiano, były imprezy integracyjne, a potem wszystko powoli się skończyło – dodaje. – Teraz z wysokich szczebli korporacji dołu pewnie nie widać. Tylko excel, tabelki i wynik, choć przecież wcześniej było bardziej po ludzku, a też na wyniku finansowym wszystko się opierało.
I sprzedaż pięła się do góry.
– Ludzie teraz chcą dobrze wyglądać, a nie każdy siedzi w tym temacie – kontynuuje. – Więc wpadali, nawet nie na zakupy, ale żeby chwilkę porozmawiać, czy się poradzić. Potem ktoś wpadł z bombonierką albo zadowolona żona z kremówkami, że w końcu ubraliśmy jej męża. Innym razem przyniesiono weselny tort i wino, bo dobrze ubraliśmy pana młodego. Taka wzajemność i zadowolenie.
Rozmowy za plecami
To trwało do marca 2023 roku, kiedy zadzwonił do Krzysztofa Kęski jeden z dyrektorów Vistuli. 7 września zakończyli sprzedaż.
– Ale zanim zamknęliśmy sklep, odnotowaliśmy jeden z lepszych obrotów – podkreśla Kęska. – Nasi klienci przybiegli, żeby jeszcze w ostatniej chwili kupować.
Kiedy po raz ostatni opuścili sklepowe rolety, klienci zaprosili ich na pizzę. Ktoś inny zabrał ich na kawę.
Pan Krzysztof mówi, że to było niesamowite. Ponieważ nie spodziewał się takiej reakcji ludzi, klientów.
– Zawsze myślałem, że oni przychodzą do nas na zakupy i łączą ich ze mną głównie interesy – wyjaśnia. – A tu okazało się, że nasze relacje to było coś więcej.
– Przecież zarząd firmy mógł to inaczej, z klasą załatwić – dodaje pan Krzysztof. – Straciłem coś, co pielęgnowałem przez 32 lata, ale kogo to obchodzi? Tym bardziej bolesne, że sieć franczyzowa jest rozwijana, a ja miałem osiągnięcia. Stałem się zbędny na dwa lata przed wygaśnięciem umowy.
Nowy, 300-metrowy salon poprowadzi pani, która była u Kęski pracownicą od ponad piętnastu lat.
– Wszystko odbywało się za moimi plecami, a prowadząc ze mną rozmowy najwyraźniej uprawiali fikcję – żali się pan Krzysztof.
Vistula: „Bazą kryteria biznesowe”
Zwróciliśmy się do Vistuli o komentarz w sprawie zerwania współpracy z Krzysztofem Kęską oraz jego zarzutów, że został bezdusznie potraktowany. Z biura prasowego spółki otrzymaliśmy suchy komunikat:
„Wszelkie decyzje dotyczące sieci salonów franczyzowych są podejmowanie na bazie obiektywnych kryteriów biznesowych i wynikają ze strategii zarządzania marką i jej powierzchnią handlową. Nasze działania w tym obszarze są ukierunkowane na efektywność operacyjną i realizację strategii marki, której jednym z celów jest wzrost powierzchni handlowej”.
Czytaj też: Zniknie księgarnia z tradycjami. Suplement w Opolu tylko do końca roku
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.