Na jednym – pozytywnym – biegunie tych komercyjnych zachęt umieszczam te, które nie poprzestają na namawianiu do kupna, ale przypominają, że zgromadzonymi na święta dobrami warto się podzielić z tymi, którym na Boże Narodzenie zabraknie być może nie tylko pieniędzy, ale i drugiego człowieka, dobrego słowa i życzliwego gestu.
Skądinąd warto się rozejrzeć i nie tylko na ekranie telewizora poszukać okazji do podzielenia się z innymi. Przy wszystkich krytycznych ocenach społeczeństwa, w którym żyjemy, jest takich inicjatyw bardzo dużo i każdy, kto chce się podzielić i pomóc z pewnością znajdzie sposób. Ktoś przygotuje paczkę dla dzieci więźnia, kto inny zapakuje ją – zachęcony przez jeden z opolskich żłobków – dla dzieci i młodzieży przeżywających wojnę w ukraińskich domach dziecka. A może wystarczy poszukać kogoś wiekowego, samotnego, chorego – np. z pomocą parafialnego zespołu Caritas – we własnej miejscowości.
Zdarzają się też reklamy potworki. Bo nie da się inaczej nazwać spotu, który w świątecznym kontekście, w takt znanej anglosaskiej kolędy, zachęca do kupienia specyfiku na trawienie, ułatwiającego dyskretne pozbywanie się gazów. Być może trzeba do telewizji, która podobne koszmarki nam serwuje, wysłać maila z przypomnieniem o zasadzie stosowności, a w tym przypadku o jej kompletnym zapomnieniu.
A na pewno warto – i może to jest nawet ważniejsze – zachować świadomość, że biegunowo różne reklamy, które tu przykładowo przywołałem, są częścią sporu toczącego się nie tylko w świecie, ale i w głowie, i w sercu każdego z nas. Sporu o to, co jest w tych świętach najważniejsze. Czy stół pełny potraw, które trzeba możliwie bez ruchu wchłonąć, gapiąc się na „Kevina samego w domu”, a potem z pomocą pigułki X czy Y przetrawić, czy jednak ważniejsza jest miłość i dar dla drugiego. Bo przecież, jak czytamy w Mądrej Księdze, całe świąteczne zamieszanie zaczyna się od miłości: „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał”. Bez tego nie byłoby Bożego Narodzenia, kolęd, prezentów. A nawet świątecznych reklam.