Wszystko dlatego, że nie mam na kogo głosować. Na PiS, z przyczyn oczywistych, nie wchodzi w rachubę. Powiem szczerze, zasługują na delegalizację. Głosować na Konfederację? Przecież to śmiech. Zaraz przypominam sobie Brauna w oparach proszku z gaśnicy. „Koalicja 15 października” zaś budzi opór, bo mnie zwyczajnie wkurzyli. Nie programem, ale charakterem.
Nie jestem wyjątkiem. Złość zaczęło odczuwać mnóstwo ludzi. Bo miało być inaczej. Dlatego przez 8 lat zdzierali gardła i podeszwy na protestach i marszach, obrywając czasem pałami, ryzykując grzywny, szykany i kariery zawodowe. Nie szli na zgniłe kompromisy lub taktyczną „emigrację wewnętrzną”. A potem szturmem ruszyli do urn. Żeby było bez PiS, ale przede wszystkim bez koterii, wazeliny, transparentnie, uczciwie i przyzwoicie. Jak w tej lepszej części Europy.
Bo ludzie już wiedzą, jak tam to działa. Że za promowanie kogoś nijakiego, za to kumpla z podwórka, albo zapłacenie służbową kartą za kebab traci się ministerialne stanowisko. Nasi działacze też powinni o tym wiedzieć, przecież stale jeżdżą na szkolenia i spotkania do Brukseli, Strasburga, Berlina czy Luksemburga. Choć akurat może być też tak, jak w tym powiedzeniu, że podróże kształcą, ale już ukształtowanych.
„Koalicja 15 października” – moralna poprzeczka poszła w górę
Polacy nie są wcale naiwni. Zdają sobie sprawę, że wszędzie polityka jest „brudna”. Tyle, że z naszej perspektywy ten belgijski, szwedzki czy niemiecki brud to zwykły kurz, a w rodzimym wydaniu przypomina kożuch błota. I chcą jedynie, by u nas też był taki kurz.
Po prostu po 15 października moralna poprzeczka poszła w górę. A próg tolerancji poleciał w dół. I najbardziej mnie wścieka, że działacze polityczni czegoś tak oczywistego nie pojęli. To znaczy Donald Tusk i parę osób wokół niego tak, ale im niżej, tym gorzej.
Albo, co bardziej załamujące, pojęli, ale już nie potrafią inaczej, jednak wydaje im się, że potrafią to jakoś zakitować. To przecież Bareja, kiedy jeden czy drugi działacz wychodzi i mówi, że kontrowersyjna nominacja kadrowa to nie ich decyzja, ale oblig z góry. No, siedzi sobie minister w tej Warszawie i tak duma: w tym Opolu jest X, zrobię go naczelnikiem, dyrektorem, prezesem…
Co o tym sądzą ludzie, dowodzą komentarze na Facebooku i telefony do naszej redakcji. W tym od szeregowych członków koalicyjnych partii, którzy nie pojmują swoich liderów. Ba, mówią, że zamiatanie po PiS mogłoby iść szybciej, ale partyjne frakcje się żrą, czyj człowiek ma dostać posadę.
Ręce umywają też koalicjanci. Że im się jakaś kandydatura kolegów też nie podoba, ale co mogą zrobić? Zamiast iść, twardo powiedzieć, fakt, to wasza działka kadrowa, ale zmieńcie człowieka, bo będzie siara i pójdzie to na konto całej koalicji. Bo faktycznie idzie.
Oczywiście, ktoś powie, że spokojnie, rządzą dopiero dwa miesiące, tych nominacji nie ma jeszcze dużo i nie wszystkie są „niezrozumiałe”. Rzeczywiście, ale to, że coś takiego ma miejsce na starcie, rodzi niepokój, iż stare prowadzi rozpoznanie przed powrotem do tego, co było. Dlatego trzeba wyciągnąć żółtą kartkę.
Dwa miesiące. Na otrzeźwienie. A ja nawet 7 kwietnia o 20.50 mogę zmienić zdanie. Lokal wyborczy mam dwieście metrów od domu.
Czytaj też: Donald Tusk premierem. Koalicjo, nie zepsuj tego!
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.