Toksyczne odpady na Opolszczyźnie. Gdzie najwięcej?
Najstarsze składowisko w województwie opolskim pochodzi z 2013 roku. Pozostałe powstawały później, już za rządów PiS. A gdzie znajduje się największe składowisko na Opolszczyźnie? Także w Kędzierzynie-Koźlu, w Blachowni Śląskiej, przemysłowej dzielnicy miasta. A „powstało” w 2021 roku.
Dlaczego tak się dzieje, że statystycznie najwięcej składowisk jest w Kędzierzynie-Koźlu?
– Bo tam jest skoncentrowany przemysł – mówi Wojciech Jarczak, Wojewódzki Inspektor Ochrony Środowiska w Opolu. – I gdyby wszystko było zgodnie z prawem, to po wielu z nich już nie powinno być śladu. Po upływie roku powinny być zutylizowane.
Ale tak nie jest, więc pozostają jak tykające bomby.
W Kędzierzynie-Koźlu o trzech miejscach składowania niebezpiecznych odpadów, jako nierozwiązanym dotąd problemie, mówi się od trzech lat. O tych przy ulicy Strzeleckiej, Portowej i Chełmońskiego.
– W tej chwili prowadzone jest postępowanie wyjaśniające i nie ustalono jeszcze właściciela odpadów – stwierdza inspektor Jarczak. – Na razie brakuje informacji, co jest składowane w tych dwóch miejscach (Chełmońskiego i Portowa traktowana jest jak jedno – aut.).
Co się znajduje w pojemnikach, w tym w „mauzerach” o pojemności 1000 litrów?
– Jako półprodukty nawozów azotowych, tak zostały opisane pojemniki przy Chełmońskiego – odpowiada Wojciech Jarczak.
Czy to pochodzi z ZAK-u? Inspektor zaprzecza, że to na pewno nie z ZAK.
– To jest inna firma, ale nie mogę jej ujawnić. To raczej nie są odpady, które mogłyby pochodzić z zakładów w Kędzierzynie-Koźlu – przekonuje Wojciech Jarczak.
Toksyczne odpady na Opolszczyźnie to śmiertelnie zagrożenie
WIOŚ zna nazwisko właściciela terenu, Mimo to zasłania się tajemnicą i go nie ujawnia. A dwa lata temu składowane tam odpady prokuratura określiła jako bardzo niebezpieczne.
– Wszystkie odpady nazwane niebezpiecznymi, jak nazwa wskazuje, nie są dla człowieka bezpieczne – komentuje filozoficzne szef WIOŚ.
Dwa lata temu jesienią Prokuratura Regionalna w Katowicach wszczęła śledztwo przeciwko zorganizowanej grupie przestępczej. Miała się ona zajmować procederem nielegalnego składowania niebezpieczny odpadów. Między innymi w Skarbimierzu Osiedlu i dwóch składowiskach przy Portowej i Chełmońskiego w Kędzierzynie-Koźlu.
Wówczas prokuratura podała, że te odpady wywołują nowotwory, mogą spowodować mutacje i trwałe zmiany w materiale genetycznym człowieka. Również powodują toksyczność rozwojową u dzieci i bezpłodność u dorosłych. Mogą spowodować skażenie wody, powietrza lub powierzchni ziemi.
Podobnie jest ze składowiskiem przy ul. Szkolnej w Blachowni.
– Proces składowania odpadów w sposób zagrażający życiu lub zdrowiu człowieka, obniżenie jakości wody, powietrza lub powierzchni ziemi to przestępstwo – mówi „O!Polskiej” prokurator Stanisław Bar, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Opolu.
Dlatego też gdyby doszło do dużego wycieku lub pożaru, na lata zdegeneruje to faunę i florę. Nie mówiąc już o ludziach.
– Tam są substancje smoliste. W tak zwanych big bagach – wyjaśnia prokurator Bar. – Mogą one pochodzić z czyszczenia osadników. Firma dysponująca nieruchomością dostała zlecenie od innej firmy, która tym terenem zarządzała, na składowanie pojemników. Big bagów było co najmniej kilkadziesiąt. Były składowane wzdłuż linii kolejowej, na odcinku 170 metrów.
Jak informuje Prokuratura Okręgowa w Opolu, część big bagów była nieszczelna i przewrócona. A substancja smolista wydostawała się na zewnątrz. I to może nieść zagrożenie.
– Na tej podstawie prokurator z prokuratury w Kędzierzynie-Koźlu wszczął w tej sprawie śledztwo 20 kwietnia 2023 roku – wyjaśnia prokurator Bar. – Postępowanie trwa i jest przedłużone do 5 sierpnia. Wciąż nie zostało określone, czym była substancja smolista.
Scenariusz jak w całym kraju
W związku z tym, więc kto wreszcie uwolni miasto od tej toksycznej chemii?
– Jeśli chodzi o stan prawny, to bardzo trudno znaleźć odpowiedzialnego, kiedy są to organizacje przestępcze – przyznaje Wojewódzki Inspektor Ochrony Środowiska w Opolu. – Są takie przypadki, że nawet jeśli kogoś aresztowano i przyznał się, to trudno ściągnąć od takich ludzi pieniądze. Dlatego, że zazwyczaj nic nie posiadają. A ci, którzy wynajmują hale lub magazyny, często robią to w dobrej wierze. Natomiast finalnie obowiązek usunięcia i utylizacji odpadów spada na władze gminy.
Składowisko w hali przy ulicy Strzeleckiej w Kędzierzynie Koźlu powstało w 2017 roku.
– Od tego czasu nic się tam nie zmieniło – podkreśla Tomasz Scheller, radny miejski z Kędzierzyna i strażak OSP.
Okazuje się, że sprawą zajmowała się już policja, prokuratura, następnie WIOŚ. A pojemniki „mauzery” o pojemności 1 tysiąca litrów wypełnione substancją nadal stoją. Kilkaset sztuk poustawianych w hali o powierzchni około 2 tys. m kw.
– Ta sprawa wygląda podobnie jak w całej Polsce. To znaczy ktoś ma do wynajęcia przestrzeń, ktoś ją wynajmuje. A potem ktoś zwozi tam odpady. Następnie właściciel tłumaczy się, że tylko wynajął – mówi radny Scheller. – A firma, która zwiozła chemikalia, znika.
Toksyczne odpady na Opolszczyźnie. Możliwy samozapłon?
Jak dodaje Tomasz Scheller, raz do roku, szczególnie, kiedy jest wysoka temperatura, strażacy sprawdzają, czy „mauzery” się nie rozszczelniły. Ile przetrwają jeszcze te plastikowe pojemniki? Na to pytanie nikt nie udziela odpowiedzi.
– Oprócz farb i lakierów są tam zmieszane odpady z produkcji tworzyw sztucznych, których ktoś pozbył – mówi Wojciech Jarczak. – To powinno trafić do utylizacji. Nie powinno być składowane dłużej niż dwanaście miesięcy. To jest klasyczne porzucenie.
Czy to grozi samozapłonem?
– Większość tych porzucanych odpadów to odpady palne. Ale nie jestem w stanie odpowiedzieć, czy one grożą samozapłonem – przyznaje Jarczak.
Jak informuje WIOŚ, największe, kilkudziesięciotonowe składowisko znajduje się na terenie Blachowni Śląskiej w Kędzierzynie-Koźlu. Są tam odpady w beczkach.
– Mamy na beczkach informację, że to nieznana substancja chemiczna. Postępowanie prowadzone jest od 2021 roku – słyszymy w WIOŚ. – Tam jest sześć palet z pojemnikami „mauzerami” oraz 50 beczek.
Toksyczne odpady na Opolszczyźnie. WIOŚ zapewnia, że czuwa
– Utylizacja jest droga, a przestępcy oferują firmom niższe ceny, Niektóre na to przystają, nie sprawdzając później, czy ich odpady rzeczywiście zostały zutylizowane – stwierdza Wojciech Jarczak. – Unieszkodliwianie odpadów odbywa się poprzez ich spalanie w spalarniach. Natomiast odpadami typu rozpuszczalniki, oleje, zajmują się firmy, które odzyskują je poprzez destylowanie. I taka firma jest w Kędzierzynie-Koźlu. Natomiast brakuje w województwie spalarni unieszkodliwiającej niebezpieczne odpady.
Wojewódzki inspektor zapewnia, że WIOŚ czuwa nad tymi 22 niebezpiecznymi miejscami w województwie opolskim.
– Monitorujemy te newralgiczne miejsca. Wysyłamy tam inspektorów z urządzeniami sprawdzającymi stan powietrza – zapewnia Jarczak. – Badamy, czy tam się coś nie dzieje. I wysyłamy pisma do władz gmin z pytaniem, na jakim etapie jest postępowanie związane z likwidacją składowisk.
Przy WIOŚ powołano w styczniu Wydział do Zwalczania Przestępczości Środowiskowej. Inspektorzy dostali uprawnienia, dzięki którym mogą pojawiać się z kontrolą bez wcześniejszej zapowiedzi. Wcześniej takich nie mieli…
Inspektorzy współpracują też z policją.
– Zbieramy dokumentację i przekazujemy ją organom ścigania. Ale to nie jest działanie, które da natychmiastowy efekt – przekonuje inspektor Jarczak. – Od dwóch lat przestrzegamy gminy, żeby były wyczulone, nie wynajmowały pochopnie hal i przekazywały dalej informacje o takich próbach.
Może być tak, że miasto zapłaci
Piotr Pękala, rzecznik Urzędu Miasta w Kędzierzynie-Koźlu zaznacza, że gmina nie wydała zgody na utworzenie tego typu składowisk. Znajdują się one w magazynach należących do prywatnych osób lub firm, które je wynajęły. Zgodnie z przepisami, za usunięcie z miejsc nieprzeznaczonych do składowania odpowiada posiadacz odpadów lub właściciel gruntu, jeżeli posiadacza nie uda się ustalić.
– W przypadku ul. Strzeleckiej postępowanie administracyjne zakończyło się wydaniem już trzech decyzji przez gminę, nakazujących właścicielowi hali usunięcie odpadów – mówi rzecznik. – Zainteresowany za każdym razem odwoływał się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego w Opolu. W przypadku magazynów przy ulicach Chełmońskiego i Portowej gmina również prowadzi postępowanie administracyjne, które zmierza do wydania decyzji nakazującej usunięcie odpadów.
Ireneusz Wiśniewski, przewodniczący rady miasta w Kędzierzynie-Koźlu przyznaje, iż może dojść do tego, że niebezpieczne odpady utylizować na własny rachunek będą władze miasta. Skąd wezmą na to dziesiątki milionów, a niektórzy mówią nawet o setkach na utylizację? Tak, by wreszcie mieszkańcy czuli się bezpiecznie.
– W naszym 340-milionowym budżecie zabrakło 11 milionów złotych, które straciliśmy przez tak zwany Polski Ład – mówi Ireneusz Wiśniewski. – Te 11 milionów to były pieniądze, które do budżetu samorządu wpływały z PIT-ów. Liczymy na jakieś pieniądze, które rząd obiecuje samorządom.
Przewodniczący Wiśniewski nie ukrywa, że pieniądze z unijnego Krajowego Planu Odbudowy (KPO), które zaprzepaścił rząd PiS bardzo by tutaj pomogły.
– Przecież składowiska niebezpiecznych odpadów to nie jest sprawa lokalna. Ale ponadregionalna. To sprawa Polski – podkreśla Ireneusz Wiśniewski. – Niektóre wydatki rząd refinansuje już na poczet KPO. Ale to ich problem, skąd później wezmą.
Są jeszcze inne tykające bomby
Obecny rząd zaangażowanie w sprawy ochrony środowiska i ekologii nazywa „lewactwem”. W związku z tym lekceważy problem odpadów. A to może mieć katastrofalne następstwa. Przede wszystkim narażając ludzi na utratę zdrowia.
Kiedy Łukasz Abramek, członek Komitetu Ochrony Powietrza z Kędzierzyna-Koźla usłyszał, że „O!Polska” interesuje się składowiskami przy Strzeleckiej, Portowej i Chełmońskiego, stwierdził, że w mieście są jeszcze większe.
– Na terenie graniczącym z jeziorkiem WIWO obok Korzonek Osiedle znajduje się ogromne składowisko. Zawiera jeszcze odpady z czasów wojny – mówi Abramek. – Częściowo zabezpieczone, częściowo nie. Koszt całkowitej utylizacji szacowany był kilkanaście lat temu na pół miliarda złotych! Ze względu na te koszty temat został porzucony.
Zdaniem Łukasza Abramka, problemy z nielegalnymi składowiskami odpadów i ogólnie z ochroną środowiska mamy przez luki w prawie, brak egzekucji już obowiązujących przepisów oraz słabość aparatu państwa.
– Wystarczy założyć spółkę, która obrotem i zatrudnieniem nie podpada pod duże przedsiębiorstwo, żeby uniknąć obowiązku dostosowania się do najlepszych norm ochrony środowiska, tak zwanych BAT – tłumaczy Łukasz Abramek.
Tadeusz Jarmuziewicz, były wiceminister infrastruktury i pełnomocnik marszałka opolskiego do spraw klimatu mówi, że jest jeszcze jedna instytucja, o której trzeba mówić w kontekście niebezpiecznych odpadów.
– To Główny Inspektorat Transportu Drogowego, czyli policja od ciężarówek – wyjaśnia Tadeusz Jarmuziewicz.
– Większość niebezpiecznych odpadów powinna być zutylizowana w miejscu, w którym powstała. Mimo to w rzeczywistości krążą po Polsce. ITD ma prawo od ponad dwóch lat pracować nocą, ale jestem przekonany, bo to sprawdzałem, że nocami inspektorzy nie pracują. Dlatego też niebezpieczne odpady jeżdżą po Polsce po nocach. I potem transportujący je porzucają.
Do tematu wrócimy.