Jarosław Gałęza, dyrektor Muzeum Wsi Opolskiej zdecydował się zakończyć pracę w instytucji, z którą związany był ponad 40 lat. Zostawiając za sobą “swój drugi dom” wspomina lata doświadczeń, które dała mu praca muzealnika. Dyrektor Muzeum Wsi Opolskiej w trakcie swojej długoletniej pracy dał się poznać jako człowiek bezpośrednio zaangażowany w zagadnienia dotyczące kultury i ochrony dziedzictwa.
Jarosław Gałęza – rozmowa
Agnieszka Koziak: Przychodząc do Muzeum Wsi Opolskiej, czuł pan specjalną misję?
Jarosław Gałęza: Muzeum, kiedy przychodziłem tu do pracy, wyglądało ładnie, ale teraz – po latach – wyraźnie widać zagospodarowanie. Teren ten pięknie odwzorowuje wieś z XX wieku. Obecny wygląd MWO to zasługa wielu osób, to praca zbiorowa. Oprócz dyrektora instytucji, który kieruje działaniami, to inwencja i koncepcja pracowników muzeum. Zanim zostałem dyrektorem, zarządzała muzeum śp. dyr Krystyna Wicher-Jesionowska. Ona nauczyła mnie takiego muzealnego postrzegania pracy. Zasad, mechanizmów i kierunków zainteresowań. Praca w muzeum wymaga większej praktyki, niż edukacji. W latach 80. społeczeństwo było mocno zrezygnowane, wycofane. To był dla mnie moment lepszego poznawania regionu. Fajna praca muzealna zaczęła się w latach 90., kiedy społeczeństwo się otworzyło, było bardziej ciekawe. Muzeum wyszło wtedy poza cztery ściany, relacje ze społeczeństwem były bardzo pozytywne.
– Realizacja, z której jest pan najbardziej dumny?
– Wiele wydarzyło się w czasie mojego kierownictwa. Przełomem z pewnością było doprowadzenie wody do muzeum. Przez dziesiątki lat czerpaliśmy wodę ze studni. Przełomowe było też wprowadzenie gazu. Również systemu alarmu pożarowego czy wybudowanie budynku administracyjno-recepcyjnego. Kiedyś do muzeum wchodziło się, przechodząc przez spichlerzyk, który zaadaptowany był na kasę. Teraz zwiedzający mają komfort zwiedzania, a pracownicy komfort pracy. W latach 60., kiedy tworzona była koncepcja zagospodarowania MWO, wówczas autor proponował budowę pawilonu wejściowego i po kilkudziesięciu latach, właśnie w tym miejscu został on wybudowany. Nie sposób pominąć odbudowy obiektów wchodzących w skład rybackiej zagrody. Odbudowaliśmy chałupę stróża, stodołę i budynek gospodarczy. Te obiekty czekały na te prace kilkadziesiąt lat.
– Jak wygląda zainteresowanie muzeum na przestrzeni lat?
– Nawet w latach 80. bywało, że zwiedzających było około 60 tysięcy. Pierwszy spadek odwiedzających odnotowaliśmy pod koniec lat 90., kiedy odwiedzało muzeum około 50 tysięcy osób rocznie. Załamanie oczywiście było w latach covidowych, kiedy ta liczba spadła do kilkunastu tysięcy. Od dwóch lat znów widzimy zainteresowanie naszą ofertą i tych odwiedzających jest na poziomie około 60 tysięcy. Te statystyki w około 30 procentach tworzą zwiedzający muzeum w czasie przeróżnych wydarzeń.
– Jakieś szczególne wspomnienia po ponad 40 latach pracy?
– Kiedyś częściej bywały sytuacje nietypowe. Różni podróżnicy nocowali w chałupach, w spichlerzyku. Tak było w latach 80. i 90. Na szczęście nie było ani dewastacji ani kradzieży z włamaniem. Mieliśmy natomiast pożar w 1998 roku, kiedy został podpalony duży spichlerz ze Strzelec Opolskich. Byliśmy wtedy na etapie przygotowywania ekspozycji. Kilka lat temu mieliśmy awarię urządzeń grzewczych i uszkodził się dach. Kiedy pojawia się ogień na terenie muzeum, to są niebezpieczne sytuacje, a ten ogień pojawia się przy różnych pokazach.
– Niektórzy uparcie używają nazwy „skansen w Opolu”. Dlaczego nie lubi pan tego określenia?
– Skansen to nazwa własna, jak Wawel czy Kino Odra. To nazwa muzeum w Sztokholmie. W momencie, kiedy takich muzeów na wolnym powietrzu pojawiło się więcej, to zaczęto używać tego sformułowania, bo jest wygodne i krótkie. Podobnie jak na buty sportowe potocznie mówi się adidasy, chociaż to marka jedna z wielu. Formalnie powinno się mówić, że znajdujemy się w muzeum na wolnym powietrzu. Sformułowanie muzeum typu skansenowskiego również jest prawidłowe. Jest jeszcze inna sprawa, która mnie zniechęca do tej nazwy, otóż słowo skansen jest synonimem czegoś byle jakiego, zapomnianego, czegoś co nie ma prawa istnieć.
– Idealna praca to taka, do której idzie się z uśmiechem. Nie szkoda zostawiać ukochanego muzeum?
– Rozpocząłem pracę w 1980 roku, a status emeryta osiągnąłem już jakiś czas temu. Z końcem roku kończy mi się kontrakt, a ta data daje mi sygnał, że może najwyższa pora kiedy trzeba dać możliwość pracy innym. Być może będzie to ktoś, kto inaczej będzie widział funkcjonowanie tego muzeum. Nie ma ludzi niezastąpionych, jestem spokojny o to, że muzeum będzie dalej prawidłowo funkcjonować. Nie wyobrażam sobie jednak, by rezygnować z imprez plenerowych jak np. Jarmark Wielkanocny.
– Czy muzeum może się rozwijać?
– Muzeum rozwija się cały czas. Byliśmy chyba jedną z pierwszych instytucji, która założyła swoją stronę internetową. Wykorzystujemy technologię do komunikacji z publicznością i jesteśmy na bieżąco w trendach. Muzeum na wolnym powietrzu to przede wszystkim eksponaty nieruchome. Młyn wodny, kuźnia drewniana, szkoła czy kościół. O każdym obiekcie można powiedzieć coś ciekawego i interesującego. Mamy też malutką chałupkę z Wichrowa, która jest tu od ponad 50 lat i została przeniesiona z całym wyposażeniem. To wspaniałe uczucie, kiedy starsze osoby przychodzą i wspominają patrząc na ekspozycje. Widać osobiste emocje. Czasami się zdarza, że dawni właściciele czy ich potomkowie odwiedzają nas i są, dumni, że ich obiekt stoi w muzeum. To miłe momenty pracy muzealnika.
– Muzealnikiem jest się nawet po emeryturze?
– Po tylu latach mam wiele osobistych sukcesów. W 2019 roku zorganizowaliśmy międzynarodową konferencję skansenowską. Przez dwie kadencje byłem członkiem zarządu Europejskiego Stowarzyszenia Muzeów na wolnym powietrzu. Przez trzy kadencje prezesem Stowarzyszenia Muzeów na wolnym powietrzu w Polsce. To ma dla mnie ogromne znaczenie, że jestem i byłem członkiem wielu rad muzealnych w kraju, a nawet i w Czechach. Byłem współorganizatorem pierwszego kongresu muzealników polskich. Jestem też członkiem rady naukowej wydawnictwa Muzealnictwo. Byłem też członkiem Rady ds. Kultury Muzealnictwa Narodowego. Po 44 latach jestem muzealnikiem. Ostatnio się zastanawiałem, czy za rok będę mógł powiedzieć, że jestem muzealnikiem czy nim byłem? Jestem nim. Bo to kolokwialnie mówiąc większa połowa mojego życia.
Czytaj także: Magdalena Nguyen-Fudala, komendant KWP w Opolu: Serce mam niebieskie
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.