Krzysztof Ogiolda: Ćwierć wieku temu rozpoczął działalność OKOOP. Jak pan wspomina tamte początki?
Janusz Wójcik: W tych wspomnieniach trzeba sięgnąć głębiej – do końca 1997 roku. Reforma administracyjna została już wymyślona. I miała oparcie w parlamencie. Nie ukrywajmy, nasi posłowie i senatorowie też byli w tej grupie, która reformę propagowała.
Diabeł – jak zawsze – tkwił w szczegółach…
– Właśnie tak. Bo myśmy wcale wtedy nie byli jeszcze wszyscy nastawieni anty do likwidacji województwa. A jak się zaczął stan „przedobronny”, też nie byliśmy jednolici. Mniejszość niemiecka postulowała stworzenie województwa na bazie diecezji opolskiej. I oni już nawet zbierali podpisy pod tym projektem. Ostatecznie się zreflektowali i zaczęli korzystać z naszych OKOOP-owych druków. Świętej pamięci Janusz Sanocki i „księstwo nyskie” też mieli – jak przedtem i potem – swoje osobne pomysły. W Brzegu też wcale ani politycy, ani mieszkańcy nie byli tak bardzo proopolscy. To nie był przypadek, że kiedy stanął „łańcuch nadziei” wojewoda opolski stał w tym łańcuchu właśnie w Brzegu.
„Łańcuch nadziei” był widocznym dowodem na siłę regionu i jego mieszkańców? Także na siłę OKOOP-u?
– Gdyby nie OKOOP, nie byłoby żadnego łańcucha. Myśmy wiedzieli, mieli to poczucie, że w regionie mieszka towarzystwo pomieszane, gdy chodzi o miejsce urodzenia i pochodzenia, ale my naprawdę jesteśmy tutejsi. Skoro pojawiły się głosy ciążące ku województwu dolnośląskiemu i w stronę czarnego Śląska, postanowiliśmy tę spoistość sprawdzić. Na tej bazie powstał OKOOP. Wymyśliłem nazwę, która dobrze niosła naszą ideę. A 10 stycznia wyszliśmy na ulicę Krakowską w Opolu i ustawiliśmy stoliki. Chwilę potem przyszła ze swoimi stolikami Ewa Chłap i w dwie godziny zebraliśmy 600 podpisów w obronie województwa. To był początek lawiny. Ruchy „obojętniackie” przestały się rozwijać, a zdecydowana większość mieszkańców regionu zaaprobowała pomysł, który został zawarty w haśle: „Brońmy swego Opolskiego”.
I co najważniejsze, nie tylko w Opolu…
– Z miejscowości Śmicz, w gminie Biała, dostałem w kopercie 120 podpisów. To był pozytywny szok. Bo przecież komuś się chciało pójść od drzwi do drzwi i te podpisy pozbierać. To była naprawdę obywatelska inicjatywa. Pamiętam, jak jechaliśmy pierwszy raz do Warszawy na naszą pokojową demonstrację, i już mieliśmy zamykać autobus. Pojawił się ksiądz z Bogacicy pod Kluczborkiem i wręcza mi 400 podpisów. Ta idea się naprawdę pięknie rozeszła. To była istota rzeczy, że angażowali się ludzie z większości i z mniejszości. Młodzi działacze SLD i młodzi prawicowcy z KPN-u – wszyscy byliśmy razem. Choć nie do końca. Było takie niezbyt duże środowisko, które się nie angażowało. Myślę o Młodych Konserwatystach AWS z Januszem Kowalskim na czele. Znałem go już wtedy i dobrze i pamiętam. Mam wrażenie, że wtedy – jak i teraz – dla niego region to okręg wyborczy. I tyle.
„Łańcuch nadziei” stał się symbolem?
– Symbolem tak, choć on sam niczego już nie spowodował. Idea łańcucha powstała w kwietniu. Mieliśmy już wtedy 200 tysięcy podpisów, byliśmy po demonstracji w Warszawie i po koncercie w Filharmonii, na którym Paweł Kukiz pomachał flagą w barwach regionu. Cała masa już wiedziała, że to jest nasz region i nie popuścimy. Musimy go obronić. Idea łańcucha do tego pasowała. On stał się takim grzecznym finałem. Ale te regiony, które nie miały OKOOP-u, się nie obroniły. Ani Koszalin, ani Częstochowa z ideą województwa piastowskiego.
Oby nie było trzeba, ale czy dzisiaj udałoby się raz jeszcze tak zmobilizować Opolan do obrony swojego regionu?
– Jestem pesymistą, jako przeciwnik powiększenia Opola kosztem aneksji ziem podopolskich. Mam poważne wątpliwości, czy po tym akcie mieszkańcy regionu wspólnie stanęliby w jego obronie. Doceniam inwestycyjne skutki powiększenia Opola, ale społecznie uważam je za błąd. Tym bardziej ceńmy to, co mamy. Rozwijajmy to nasze województwo i trwajmy.