Komunikat ogłoszono 7 grudnia 2020 roku, w szczycie pandemii, gdy pracowaliśmy zdalnie i byliśmy zajęci opisywaniem dramatów chorych i ich rodzin, bo Polska miała wówczas jeden z najwyższych na świecie wskaźników śmierci na COVID-19.
Pełniłem wtedy funkcję redaktora naczelnego nto i jeszcze tego samego dnia wieczorem napisałem komentarz „Wolność słowa nie jest na sprzedaż”. Puściliśmy go na jedynce magazynowego wydania gazety. Wraz z gronem najbliższych współpracowników, chcieliśmy postawić sprawę jasno: nie będziemy firmować partyjnego zawłaszczania naszego tytułu. Bo w bajki o celu biznesowym transakcji, ani w pachnące komuną hasło „repolonizacji” nikt o zdrowych zmysłach nie wierzył.
***
Mentalnie byłem już przygotowany na odejście z firmy. To samo planowało wielu naszych kluczowych współpracowników i dziennikarzy. Do ostatniego dnia pracy w nto robiłem swoje, nie bacząc na pojawienie się nowej miotły. Krytykowaliśmy na łamach niszczenie praworządności, brednie Macierewicza, czy dojenie spółek skarbu państwa przez partyjnych pociotków. Odmówiłem publikacji zmanipulowanego wywiadu z prezesem Orlenu Danielem Obajtkiem, udzieliłem całej serii wywiadów polskiej i zagranicznej prasie i stacjom telewizyjnym.
Kompaktowe Opole stało się symbolem oporu przeciwko zawłaszczaniu mediów przez władzę. Pisali o nas od „Financial Times”, przez „Der Spiegel”, po prasę holenderską czy hiszpańską.
***
Miałem świadomość, że protestując przeciwko putinizacji i orbanizacji mediów regionalnych, wystawiam na ostrzał nie tylko siebie, ale i zespół dziennikarski. Bo władza podkręcała hejt przeciwko nam. Padały haniebne i bynajmniej nie anonimowe słowa o „folksdojczach i szmalcownikach z nto”, a nowe kierownictwo Polska Press Grupy czyniło wszystko, by przekonać lokalnego współwłaściciela naszej spółki do odwołania mnie ze stanowiska.
Koniec końców, byłem jedynym naczelnym z naszej grupy prasowej, którego nie odprawiła słynna pani Dorota, zajeżdżająca pod regionalne redakcje elegancką, niemiecką limuzyną. Przykrą formalność, czyli definitywne rozstanie z redakcją po 28 latach pracy, załatwiliśmy z lokalnym zarządem, a przede wszystkim z mniejszościowym udziałowcem, reprezentowanym przez szefową NSZZ Solidarność Śląska Opolskiego, Cecylię Gonet. Rozstaliśmy się życzliwie, na ile to oczywiście było w takiej sytuacji możliwe.
***
Cóż, odejście z podniesioną głową było najlepszą decyzją, jaką mogliśmy wspólnie z udziałowcem wydawnictwa podjąć. Wiedzieliśmy, że długofalowo nie sposób robić portalu i gazety wbrew większościowemu właścicielowi. Tak to nie działa nigdzie na świecie. A wbrew sumieniu nie potrafiłem i nie chciałem próbować.
PiS jest mistrzem świata w burzeniu. Także relacji między ludźmi. We wpuszczaniu przysłowiowych szczurów w zespoły. Tak jest praktycznie wszędzie, gdzie wchodzą ze swoimi nowymi „elitami”. Nasze środowisko jest dziś podzielone. Przez te dwa lata z tytułu odeszli m.in. wszyscy wydawcy portalu i główni wydawcy gazety. Odeszła też grupa cenionych dziennikarzy i publicystów. Ale zanim się zwolnili, robili wiele, by blokować polityczne ingerencje w treści i zamawiać uczciwe teksty o polityce, co bywało przedmiotem coraz trudniejszych rozmów z nowym kierownictwem. Miną długie lata, ta władza odejdzie w niepamięć, ale ja zawsze będę pamiętał, kto jak się zachował w tym czasie próby.
***
Po tych dwóch latach chcę szczególnie podziękować i oddać szacunek tym wszystkim redaktorom i reporterom nto, którzy nie pogodzili się z faktem, że teraz gazetą i portalem mają sterować z tylnego siedzenia politycy. Myślę o tych, którzy podjęli trudne decyzje o odejściu z tytułu, ale także o tych, którzy czekają w nto na normalne czasy, nie pisząc głupot i nie robiąc świństw. O tych, którzy dostosowali etykę i styl pisania do nowych realiów, milczę w siedmiu językach.
Niezależnie od politycznych perturbacji, wszyscy członkowie starej ekipy nto pozostaną ważną częścią mojego zawodowego życia i dobrej historii tytułu, latami uznawanego przez medioznawców za jeden z najlepszych na rynku polskiej prasy regionalnej. Tego nikt nam już nie odbierze.
***
Wiarygodność w mediach buduje się długo, a niszczy w okamgnieniu. DNA „Nowej Trybuny Opolskiej” zawsze było odważne i uczciwe dziennikarstwo. Na ręce patrzyliśmy każdej władzy i byliśmy za to cenieni przez Czytelników. Tu zaszła gruba zmiana, którą już trudno będzie odwrócić, bo problem jest strukturalny. Właściciele spółki z Bawarii, za plecami polskich dziennikarzy, dogadali się z obozem PiS. Cóż, sprzedali nasze zespoły jak worki kartofli, a potem nawet nie mieli odwagi się z nami osobiście pożegnać. Sami, poza grubą gotówką, wynegocjowali wieloletnie czerpanie profitów z relacji z Orlenem, ale nie uznali za stosowne, by w jakikolwiek sposób docenić zespoły w regionach. Cóż, można robić w Passau spędy wszystkich świętych pod szczytnymi hasłami wolności słowa, a zachować się jak geszefciarze bez klasy.
Dlatego, o ile mam pewien poziom tolerancji wobec słabości tych dziennikarzy, którzy przymykają dziś oczy na niszczenie wiarygodności tytułów, w których przez lata pracowali, o tyle nie mam żadnego zrozumienia dla tych, którzy nas sprzedali (w przenośni i dosłownie). Którzy od kilku lat po cichu negocjowali z autorytarną władzą warunki wielkiego dealu, którego ceną był dostęp z propagandowym, antyunijnymi i – o paradoksie! – antyniemieckim przekazem do 17 milionów odbiorców naszych mediów.
***
Życie idzie do przodu, ale trudno będzie zapomnieć tę bezprecedensową falę hejtu przeciwko nam – dziennikarzom i redaktorom naczelnym Polska Press Grupy. Hejtu realizowanego przez propagandystów z TVP i okolic, ale inspirowanego wprost przez polityków prawicy. To codzienne przedstawienie nas, jako tytuły proniemieckie i atakujące polskość.
Przejęte przez sympatyków i utrzymanków władzy Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich wypuściło kuriozalny i pełen bezczelnych kłamstw „raport” o sytuacji w PPG. Przedstawiono tam nto, jako tytuł realizujący obce interesy i przychylny lokalnej PO. W regionach stały za tym paszkwilem te same osoby, które w tym samym czasie hejtowały nas pod nazwiskami. Samo życie…
***
Tymczasem dowody naszej niezależności i odwagi w dochodzeniu do prawdy leżą w archiwach i w pamięci Czytelników. Doprowadzaliśmy do dymisji partyjne szychy z SLD, PO, czy PSL. Tych pierwszych zresztą nawet za więzienne kraty. To za sprawą niezależnej niegdyś nto ze stanowiskiem pożegnał się marszałek województwa z PO i komendant wojewódzki policji, nominat ministra z PO.
Nikt nie zarzucał nam wtedy występowania przeciwko polskiemu rządowi. Przeciwnie, wtedy prawicowi politycy mocno nam kibicowali. Bo kłamstwo o naszym środowisku, na przemysłową skalę, zaczęło się po 2015 roku, a w latach 2020-2021 eskalowało do granic absurdu. Podobnie było zresztą w innych regionach. Nic dziwnego, że z przejętych tytułów regionalnych pouciekały dziesiątki najbardziej wartościowych pracowników.
Jako szef niezależnego Wydawnictwa Silesiana i redaktor naczelny tygodnika „Opolska”, powinienem się z tego cieszyć, bo świetni fachowcy z nto wyjątkowo licznie zasili nasz zespół. Powinienem, ale nie potrafię. Zbyt duży kawał zawodowego życia poświęciłem tytułowi, z którego wypchnięto uczciwych i oddanych pracy ludzi.
***
Wolność słowa nie jest wartością abstrakcyjną. Upolitycznienie prasy regionalnej dotyka bowiem konkretnych ludzi i ich dramatów. Temat mobbingu w miejskiej spółce w Opolu odebrano doświadczonej i niezależnej dziennikarce, a zajął się nim dziennikarz bliski Solidarnej Polsce. Efektem była cała seria artykułów odwracających uwagę od mobbingu. Poszkodowanymi kobietami redakcja się nie zajęła. Takie sytuacje były kiedyś nie do pomyślenia. A im bliżej wyborów, tym będzie tego więcej. Po to przecież władza przejmuje media – by narzucić swoją, jedynie słuszną narrację i wygrać kolejne wybory.
W modelu pisowskim, a tak naprawdę rosyjsko-węgierskim, to nie dziennikarze kontrolują władzę, lecz władza dziennikarzy, napuszczając ich na swoich politycznych przeciwników. Kuriozalne rozmiary przybrało to w „Wiadomościach” TVP, gdzie dzień w dzień organizuje się seanse szczucia na Donalda Tuska, konsekwentnie wmawiając mu niemieckość. Takie praktyki są bez precedensu w europejskim kręgu medialnym. To przekracza nawet wyobrażenie PRL-owskich majstrów od propagandy. A w połączeniu z zamachem na praworządność, czyni z polskiej demokracji atrapę.
***
Polska Press Grupa, spółka należąca do giełdowego Orlenu, jest personalnie zależna od polityków PiS. To oni umieścili w zarządzie najwierniejszą z wiernych, to oni zdecydowali o hurtowej wymianie redaktorów naczelnych i uruchomili falę uderzającej w nas dezinformacji. To oni także w znanych nam przypadkach castingowali kandydatów na nowych szefów redakcji.
To byłby zresztą świetny temat na komisję śledczą po wyborach – jak frakcje PiS, Solidarnej Polski i ówczesnego Porozumienia, parlamentarzyści i wojewodowie, jak oni wszyscy brali aktywny udział w meblowaniu regionalnych redakcji prasowych w regionach. To jest w środowisku wiedza powszechna, w mniejszych miastach takich zależności nie da się ukryć. Niektóre „castingi” odbywały się zresztą w oficjalnych gabinetach pod orłem w koronie.
***
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że tego patosystemu nie wymyślił PiS. Media publiczne były upartyjnione od trzydziestu lat. Szczególnie brzydko to wyglądało za SLD i prezesury Roberta Kwiatkowskiego w TVP, a także za medialnej koalicji PiS-SLD. Ale nigdy to szczucie i dezinformacja nie były aż tak daleko posunięte, jak w czasach Kaczyńskiego. Z przykrością i zażenowaniem przeczytałem w gazetach PPG obszerny komentarz, w którym autorka obrażała wszystkich tych, którzy nie przyjmują teorii zamachu w Smoleńsku. Tymczasem dowodów świadczących o katastrofie jest bez liku, a kilka dni temu sama prokuratura Ziobry ujawniła, że międzynarodowy zespół ekspertów nie znalazł na ciałach ofiar żadnych śladów wybuchu.
Niestety, opozycja nie tylko dość słabo punktuje patologie mediów skarbu państwa, ale też nie zajmuje tym, co z nimi będzie, gdy zmieni się władza. Należy więc domniemać, że gdy strona demokratyczna wygra wybory i wymieni zarządy Orlenu i Polska Press Grupy, zaczną się tańce polityków dzisiejszej opozycji wokół obsady kierowniczych stanowisk w regionalnych redakcjach PPG. Obawiam się, że wtedy skończy się mówienie o standardach i wartościach, a zacznie rozprowadzanie kolegów. Możemy na przykład przecierać oczy ze zdumienia, jak nominat PiS w bankowości zostanie prezesem lokalnego radiokomitetu, co mu załatwi zaprzyjaźniony poseł PO, a poprze koalicjant z SLD. Sam Donald Tusk by się zdziwił, jak zgniłe i „ponadpartyjne” potrafią być układy towarzyskie w regionach. Naprawdę, chciałbym się w tej kwestii pomylić.
***
Dlatego też apeluję do opozycji: połóżcie na stole pomysł, a najlepiej gotowy projekt przynajmniej częściowego odpartyjnienia państwowych mediów. Chyba, że chcecie wejść w buty PiS i z dnia na dzień odwrócić narrację budowaną przez propagandę Kaczyńskiego. Potrzebę odwinięcia się PiS-owi za lata ordynarnej propagandy rozumiem, ale nie tak funkcjonują media w bloku demokratycznym, do którego chcielibyśmy w pełni powrócić po odsunięciu od władzy tych pokracznych rekonstruktorów PRL.