Paweł Brol: Jest pan multiinstrumentalistą, kompozytorem, który nagrał cztery albumy, skończył Akademię Muzyczną w Katowicach, zajmuje się m.in. jazzem, muzyką filmową, współpracuje z teatrami. Jak to się stało, że człowiek ambitny trafił do rozrywkowego programu Kuby Wojewódzkiego?
Igor Przebindowski: Jestem w programie od początku, teraz obchodzimy 21-lecie jego istnienia. Zajmuję się w tym programie oprawą muzyczną, czyli mojego autorstwa są m.in. wszystkie dżingle, które pojawiają się przy wejściu gości lub w trakcie rozmowy. Nie mogę zamykać się na jeden styl, gatunek i formę. Staram się być muzykiem wszechstronnym, dlatego biorę udział w przeróżnych projektach. Najbardziej cenię sobie teatr, bo to praca intelektualna, ale zajmuję się też muzyką popularną. Są też programy telewizyjne, w których brałem udział. To m.in. „Idol”, czy program „Kuba Wojewódzki”, do którego trafiłem dzięki swojemu koledze, opolaninowi, DJ-owi Adamusowi.
W czerwcu ukazał się pana najnowszy album Powidoki/Portrety Miron Białoszewski. Składa się on z 16 utworów, z których większość to interpretacja wierszy Białoszewskiego. Wierszy, które czytane przy akompaniamencie pana muzyki doskonale oddają nastrój poezji.
– Bardzo się cieszę, bo wspomniał pan o fakcie, że połączenie wiersza z muzyką stanowi pewien rodzaj dopełnienia. Na mojej płycie wszystko jest wymyślone, nie ma przypadkowości. Znaczenie ma też kolejność utworów. Album został skomponowany tak, że pierwszy z nich, „Przebudzenie”, odnosi się do faktu, że Białoszewski uwielbiał bardzo wcześnie wstawać. Natomiast utwór zamykający płytę, „Sercowisko”, jest jednym z ostatnich wierszy, które napisał już będąc w szpitalu, na około miesiąc przed śmiercią. To jest pewna podróż, w którą zabieram słuchacza, przechodząc przez twórczość poety.
Na płycie jest sporo muzyki instrumentalnej, ale wkradły się też dźwięki elektroniczne.
– Postanowiłem trochę pomieszać różne style muzyczne. Różne, bo mamy odniesienia do muzyki klasycznej, jest też nieco jazzu, ale również muzyki awangardowej, elektronicznej. To ostatnie zaistniało dlatego, że sam Miron Białoszewski był bardzo awangardowym poetą. Jego styl uprawiania poezji wybiegał bardzo daleko poza trendy, które funkcjonowały w czasie jego życia. Pochodził generacyjnie z pokolenia takich pisarzy, jak Baczyński, Gajcy, Różewicz, Szymborska, Herbert, natomiast pisał zupełnie nowatorsko. Łamał język, interesowała go mowa wykolejona, gadanina, paplanina. Użyłem tutaj muzyki elektronicznej, żeby to uwspółcześnić.
Urodził się pan i wiele lat mieszkał w Opolu. Czy stolica polskiej piosenki wpłynęła na pana jako muzyka?
– Od dziecka obserwowałem opolski festiwal. Czasy, w których dorastałem (ur. 1976 rok – przyp. red.), były moim zdaniem wspaniałe dla muzyki. Prezentowała ona wtedy bardzo wysoki poziom. Potem nastąpiły zmiany, trochę się to wszystko zmanierowało, stało populistyczne. Poza tym pochodzę z rodziny muzycznej, w związku z czym ten mój wybór spotkania z muzyką był naturalny, m.in. moja mama przez całe życie prowadziła różne działania muzyczne, w tym chór „Camerton” w Towarzystwie Przyjaciół Opola. Potem natknąłem się w mieście na kilku ciekawych muzyków jazzowych i oni zainspirowali mnie tym rodzajem muzyki. Moje związki z Opolem jeszcze do niedawna były silne, bo przez 9 lat wspólnie z Muzeum Polskiej Piosenki tworzyliśmy Małą Akademię Piosenki.
Jakie plany muzyczne na najbliższy czas?
– Przymierzam się do kolejnej płyty, ponownie związanej z literaturą. Celuję w jesień przyszłego roku, bo wtedy wypadnie setna rocznica urodzin Wisławy Szymborskiej. Szykuję projekt muzyczny z udziałem znanych aktorów. Oprócz tego, na przełomie roku, rozpocznę pracę w teatrze nad nowym spektaklem. A obecnie cały czas promuję nową płytę, jeżdżąc po Polsce i grając koncerty. Tak, że dzieje się.