Gwardia Opole po sezonie
– Taki klub jak Gwardia celuje dużo wyżej i chcieliśmy być w „ósemce”. Niestety, nie udało się, na co złożyło się parę czynników, i w związku z czym trzeba było grać w grupie spadkowej – zauważa rozgrywający Wiktor Kawka. – Na początku nie było w niej łatwo, bo byliśmy trochę rozbici mentalnie, że jednak nie udało się awansować do ćwierćfinału. I to mimo paru szans, które zaprzepaściliśmy. Na szczęście jednak udało się nam pozbierać, stworzyliśmy niejako drużynę „na nowo” i jesteśmy na najwyższym możliwym miejscu na tym etapie.
Brak gwardzistów w play off dziwił tym bardziej, że długo poczynali sobie naprawdę nieźle, a po 12. kolejkach byli na szóstym miejscu z 19 punktami, z niezłą przewagą nad dolną połową tabeli. Potem jednak już wyraźnie obniżyli loty. Najpierw przegrali cztery mecze z rzędu, by miniony rok zakończyć wygraną. W kolejny weszli z triumfem, ale jak się wkrótce okazało, był to tylko ich łabędzi śpiew w tej części sezonu. Z ośmiu ostatnich spotkań fazy zasadniczej wygrali tylko jeden i to po rzutach karnych z najsłabszym w stawce KPR-em Legionowo. Dość napisać, iż w rundzie rewanżowej wywalczyli tylko 10 „oczek”. W dodatku w tym czasie Stegu Arena przestała być ich twierdzą. O ile jesienią w dziewięciu meczach zdobyli tutaj 19 punktów na 27 możliwych, tak potem uciułali jeden w czerech podejściach.
– Trudno powiedzieć, co się stało i czego zabrakło – zastanawia się Wiktor Kawka. – Tak na pierwszy rzut oka, to chyba chłodnej głowy w końcówkach wielu meczów, pewnego rodzaju doświadczenia. Przegrywaliśmy za dużo pojedynków, które były „na styku”. A przecież wygralibyśmy jeden czy dwa i bylibyśmy zupełnie w innym miejscu Można gdybać, ale to już nic nie da. Jasne, że powinno być lepiej, ale pozostaje mimo wszystko cieszyć się tą dziewiątą lokatą, a w szczególności dość pewnym utrzymaniem.
Mecze „na styku” nie dla Gwardii
I trudno się z nie zgodzić z pierwszą częścią wypowiedzi. Na 26 meczów opolan w sezonie regularnym aż dziewięć z nich (czyli ponad jedna trzecia) kończyło się rzutami karnymi lub różnicą jednego gola. W proporcjach pięć do czterech. O ile jeszcze w „dodatkowych próbach” sprzed siedmiu metrów sobie radzili, wygrywając trzy takowe, o tyle w tym drugim przypadku za każdym razem przegrywali. Na kwestię gry do końca zwracał uwagę sam szkoleniowiec i to jeszcze w grudniu, analizując pierwszą część sezonu.
– Naszym największym problemem jest to, że stać nas na wygraną z lepszymi na papierze, a równocześnie wciąż nie umiemy utrzymać koncentracji na odpowiednim poziomie do samego końca – przyznawał Bartosz Jurecki. – To nasza bolączka. Musimy cały czas mieć na uwadze, że jesteśmy profesjonalistami i pamiętać, że mecz trwa 60 minut, a nie pół godziny.
Nietrudno jednak zauważyć także, iż jego podopiecznym niezbyt dopisywało zdrowie. Szczególnie wśród kluczowych zawodników. Niemalże przez cały czas sztab miał do dyspozycji tylko jednego leworęcznego rozgrywającego. Najpierw długo poza wyborem był Andrzej Widomski, a potem Roman Czyczykalo. Na środku natomiast od połowy lutego z gry w ogóle wypadł Piotr Jędraszczyk, czyli lider ofensywy. Z kolei nie w pełni sił był wracający po ciężkiej kontuzji Antoni Łangowski.
– Coś w tym jest, jeśli chodzi o pecha z kontuzjami, ale też prawda jest taka, że praktycznie każdy zespół co sezon musi borykać się z większymi lub mniejszymi problemami natury zdrowotnej. Taki jest ten sport – analizuje przytomnie Kawka, który po sześciu latach opuszcza klub. – Jest trochę smutno, bo przeżyłem tu wiele ciekawych i dobrych chwil. Łezka pewnie nie raz się w oku zakręci na ich wspomnienie. Tym bardziej, że to wspaniałe miasto, wspaniały klub, a przede wszystkim wspaniali kibice i ludzie, którzy wokół niego są. Teraz jednak czeka mnie coś nowego.
Pożegnanie legendy
Nie tylko on opuszcza nasz zespół po dłuższym czasie. Pięć sezonów i koniec to wynik Michała Scisłowicza, po dwóch latach odchodzi wspomniany Czyczykalo. To wszystko jednak nic w porównaniu z Mateuszem Jankowskim, który w Opolu grał dekadę, a przez większość czasu był kapitanem. Z odpowiednimi honorami pożegnano wszystkich, ale tego ostatniego szczególnie efektownie. Zwieńczeniem wyjątkowej uroczystości w jego przypadku było bowiem zawieszenie koszulki pod dachem Stegu Areny. W dodatku numer 18, z którym grał w Gwardii, został zastrzeżony. W związku z czym już nikt w historii drużyny seniorów z nim nie wystąpi. Było to również pierwsze takie wydarzenie zarówno w historii klubu, jak i wspomnianego obiektu.
Czytaj także: Gwardia Opole zakończyła sezon i pożegnała „Jankesa”