Nie tylko z powodu stulecia tego wydarzenia warto historię tego, kim był Gabriel Narutowicz, poznać trochę dokładniej. I niekoniecznie tylko z perspektywy tego, kto do niego strzelał. Toteż pozwalam sobie polecić Państwu – w aktualnym wydaniu „Opolskiej” – rocznicowy wywiad z profesorem Markiem Białokurem.
W sposób szczególny dedykuję go tym, których bolą i drażnią lekcje niemieckiego i obecność na nich uczniów z większościowego otoczenia mniejszości. Co ich łączy – poza historyczną pamięcią – z prezydentem? Otóż przezorna mama posłała go, gdy był uczniem, do szkoły z wykładowym językiem niemieckim. Nie bała się najwyraźniej, że utraci on, a przynajmniej osłabi polską tożsamość. Natomiast rozumiała, że biegła znajomość języka może mu otworzyć drogę do studiów i kariery na Zachodzie.
Nie pomyliła się. Nie byłoby Gabriela Narutowicza na czele Najjaśniejszej Rzeczpospolitej, gdyby nie studia w Zurychu i błyskotliwa kariera naukowca, wynalazcy i projektanta. Oczywiście, nie każdy uczestnik lekcji niemieckiego jako języka mniejszości zostanie prezydentem Polski, ale każdy zyskuje szanse na poszerzenie osobowości i kompetencji
Urodzony na Litwie Narutowicz rozumiał dobrze i akceptował – jak przystało na człowieka pogranicza – to, co nazywamy na Śląsku Opolskim słowami abp. Alfonsa Nossola pojednaną różnorodnością. Starszy brat pierwszego prezydenta, Stanisław, też działał aktywnie na rzecz niepodległości, ale nie Polski, tylko Litwy. Najwyraźniej nie był to rodzinny problem, skoro Gabriel wybrał imię brata dla pierworodnego syna.
Mimo czasowego i przestrzennego dystansu można poczuć się w rodzinie Narutowiczów swojsko. Trochę jak na Śląsku, gdzie nierzadko część krewnych ciąży bardziej ku Niemcom, a część ku Polsce. Albo nawet – co od jakiegoś czasu odnajdujemy zwłaszcza w deklaracjach młodych ludzi – udaje się komuś harmonijnie połączyć w sobie polskość i niemieckość, choć dla pokolenia dziadków było to niemożliwe.
Otwarta tożsamość nie odebrała Narutowiczowi głębokiego patriotyzmu. Przeciwnie. Zostawił karierę, sławę i bogactwo Szwajcarii i ruszył w 1920 budować Polskę, bo przecież ona nie odradza się każdego roku. Daj nam Boże takich Narutowiczów jak najwięcej.