Anna Konopka: – Panie profesorze, czy w roku 2023, myślimy w końcu poważnie o klimacie?
Prof. Piotr Skubała: – Niestety nie tak poważnie, jak powinniśmy a zegar bije i to szybko. Stanowisko naukowców jest jednoznaczne. Mówią, co trzeba zrobić, by kryzys klimatyczny nie wymknął się spod kontroli.
– A zatem, co trzeba zrobić?
– Skala działań zaplanowanych przez polityków wciąż jest za mała, ale podjęli to wyzwanie poprzez postanowienia szczytów klimatycznych ONZ. Myślę tu również o szczycie COP15 z grudnia 2022 w Montrealu, czyli konferencji dotyczącej różnorodności biologicznej na świecie. Zarówno media, jak i politycy akcentują mocniej kwestie zmiany klimatu i emisji gazów cieplarnianych. Zapominają jednak, że takie same działania muszą być prowadzone w kwestii bioróżnorodności i odtworzenia przyrody na planecie. Zdaniem naukowców, jeśli chcemy zatrzymać zmiany klimatu, musimy 30 proc. planety wziąć pod ochronę do 2030 roku. A już do 2050 aż 50 proc.
– Jak dziś wyrażają się te liczby?
– Dziś chronimy 14,7 proc. lądów na globie i 7,5 proc. oceanów. Widać, że sporo nam brakuje do założeń. Pocieszającym może być, że unijna strategia na rzecz bioróżnorodności 2030 zakłada ochronę 30 proc. naszego kontynentu do 2030 roku, a na światowym szczycie bioróżnorodności COP15 założono realizację planu „30×30”. To plan ambitny i spójny z oczekiwaniami naukowców i ekologów, przewiduje ochronę 30 proc. obszarów lądowych do 2030 roku i kreśli cel nadrzędny, jakim jest „życie w zgodzie z naturą” do 2050 roku. Odnośnie redukcji emisji gazów cieplarnianych Europejski Zielony Ład podjęty przez Unię Europejską mówi o tym, że do 2030 roku o 55 proc. zmniejszy się emisja dwutlenku węgla. A w 2050 – będzie już zerowa. W ten sposób mamy mieć czystą gospodarkę.
– Ale czy uda się to osiągnąć?
– To ogromne wyzwanie. Choć decyzje na najwyższym szczeblu podjęto, kluczowe w ich osiągnięciu są decyzje na poziomie krajowym. Niestety nasza klasa polityczna nic nie robi, by przybliżyć nas do realizacji koniecznych postanowień dla klimatu i przyrody – nieważne już czy światowych czy unijnych. A już w szczególności, nie dzieje się nic w odniesieniu do bioróżnorodności.
– W jaki sposób powinna się przejawiać dbałość o bioróżnorodność, o której pan mówi?
– Tu jest spore pole do popisu, nie tylko na poziomie krajowym, ale i lokalnym. Miasta, to swoiste wyspy ciepła, najbardziej narażone na zmiany klimatu. Zamiast iść w beton, powinny stać się oazami zieleni i zachowywać się, jak gąbka. Stąd tak ważna idea tzw. zielonych miast. Ale to wciąż pojedyncze inicjatywy, np. w Warszawie. Poza tym, nie pamiętamy o prawdach pierwotnych. Zdrowie psychiczne i fizyczne człowieka zapewnia kontakt z zielenią. Fakt ten dosadnie potwierdzają liczne badania.
– Pokażmy te fakty czarno na białym. Czym różni się np. ulica z drzewami od tej, która ich nie ma?
– Tam gdzie nie ma drzew różnica w odczuwalności temperatury sięga co najmniej kilkunastu stopni! Drzewa nas ochładzają, wchłaniają CO2. Dlatego tak warto inwestować w niepozorne, ale bardzo korzystne inicjatywy zielone. To m.in. łąki kwietne, ogrody społeczne, zielone dachy czy tzw. parki kieszonkowe, czyli parki powstające na nawet miniaturowych obszarach. Jednocześnie trzeba zaniechać bardzo szkodliwych praktyk, które są na porządku dziennym.
– Jakie to są te szkodliwe praktyki?
– Trzeba ograniczyć koszenie traw. Ten bezsensowny proceder właśnie startuje. Kosimy dosłownie, jak oszalali. Nie trzeba również grabić liści wszędzie, gdzie tylko się da. Rozkładające się liście są domem dla wielu bezkręgowców, a także kręgowców, np. jeży. Bakterie i grzyby, wspomagane przez zwierzęta glebowe – którymi zajmuję się naukowo – w tym np. dżdżownice czy roztocze glebowe rozkładając martwą materię organiczną odżywiają glebę w liczne substancje. A żyzna gleba daje piękną i bogatą zieleń. W tym kontekście przypomnę świetny artykuł naukowców Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego z Warszawy, którzy zbadali, jakie znaczenie w naszych miastach ma tzw. czwarta przyroda.
– Czwarta przyroda, a cóż to takiego?
– To przyroda w naszych miastach rozwijająca się spontanicznie, czyli bez naszego udziału. Chodzi o chaszcze i inną roślinność, która wyrasta w sposób niekontrolowany i naturalny. Okazało się, że znacznie większe ilości CO2 akumulują dzikie tereny przyrody, w odróżnieniu od tych zagospodarowanych miejsko, ładnie urządzonych. Ten wniosek nie był zaskakujący, ale okazało się, że mieszkańcom bardziej podobają się zadrzewione dzikie tereny w mieście, niż te urządzone.
– Wygląda więc na to, że kryzys klimatyczny będzie postępował. Bo ta bezradność w stosunku do naszego klimatu rośnie, co potęguje nieudolności rządzących w tym temacie.
– Pilne są zmiany na poziomie lokalnym, jak i krajowym. Nic nie pomogą pojedyncze proekologiczne postawy, jeśli system będzie wciąż funkcjonował choćby w oparciu o węgiel. Zmiany wymaga też system przesyłu energii. Kowalski tego nie przeskoczy ani lokalne władze również. Możemy jednak starać się, by lokalne emisje gazów cieplarnianych były możliwie niskie. To co się da trzeba zrobić już teraz, to np. wymiana starych pieców. A mieszańców wciąż trzeba zachęcać do przechodzenia na odnawialne źródła energii. Niestety nasze władze centralne wciąż skutecznie blokują zmiany w stronę OZE.
– Bo jak wiadomo system paliw kopalnych w Polsce, wciąż ma się dobrze.
– A władze mu na razie sprzyjają i niechętnie wspierają OZE. Natomiast, by sprawy klimatu miały się dobrze, to powinniśmy zrozumieć, że przyszłością energetyki jest obywatelska rozproszona energetyka odnawialna.
– Czym jest obywatelska rozproszona energetyka odnawialna?
– To taka sytuacja, w której zamiast wielkich koncernów paliwowych mamy rozproszone źródła energetyki obywatelskiej, która stanowi przyszłość. Nie chodzi jednak o to byśmy zastąpili wielkie kopalnie i elektrownie innymi państwowymi tworami. To obywatele muszą przejąć kontrolę w taki sposób, że każdy z nas staje się prosumentem, czyli wytwarza energię, wysyła ją do sieci i w razie potrzeby kupuje.
– Czy jesteśmy aż tak bardzo w tyle z tym tematem w Polsce?
– Nie można powiedzieć, że nic się w tym zakresie nie dzieje. Mimo braku sprzyjających warunków, mamy trochę energii prosumenckiej. Ale w Niemczech to nawet 40 proc. takiej energetyki. A u nas OZE stanowią jakieś 21 proc. produkcji energii elektrycznej. By ograniczać negatywne skutki ocieplenia klimatu, powinniśmy mieć już za najdalej siedem lat ok. 50 proc. energetyki opartej na odnawialnych źródłach. Niestety cały świat jest spóźniony, ponieważ 80 proc. energii pozyskuje się wciąż z paliw kopalnych.
– Od kogo można się uczyć w temacie wykorzystywania OZE?
– Moim zdaniem najlepszym przykładem, nie tylko bezpiecznego pozyskiwania energii, jest Kostaryka. Tam niemal 100 proc. energii pochodzi z OZE, a dodatkowo w ciągu ostatnich 30 lat zrealizowali reforestację (proces naturalnego lub sterowanego wkraczania lasu na grunty orne w wyniku zaniechania działalności rolnej przez człowieka, przyp. red.), która była potrzebna po wycince znacznych obszarów dżungli tropikalnych. Dziś 50 proc. tego kraju stanowią dżungle. Dlatego Kostaryka dziś czerpie profity z tego, że postawiła na przyrodę, rozwijając np. ekoturystykę. Urugwaj czy Nikaragua niemal w całości produkują energię ze źródeł odnawialnych, a Kenia – w 50 proc.
– Niektórzy starają się iść w dobrym kierunku dla klimatu, ale świat i tak zmienia się na naszych oczach. Choć wygląda to tak, że próbujemy to wyprzeć.
– Niektórym faktycznie wydaje się, że „coś”, „gdzieś” się ogrzewa, ale daleko od nas – w Afryce, Ameryce Północnej czy Azji. Tymczasem Polska i Europa to część świata, w której temperatura podnosi się również bardzo wyraźnie. Średni wzrost temperatury na ziemi od połowy XIX wieku to 1,1 stopnia Celsjusza. Według naukowców, na co przystali politycy, punktem bezpieczeństwa jest 1,5 stopnia. Do tej wartości możemy dojść już w 2030 roku.
– Co się wydarzy gdy przekroczymy tę wartość?
– Oznacza to bardzo poważne problemy dla naszej cywilizacji i zagrożenie dla jej funkcjonowania. Tych faktów nie da się wyprzeć. W Polsce od kilku lat, co roku mamy suszę, co jest bezpośrednią oznaką niebezpiecznej zmiany klimatu. Susza wpływa na rolnictwo, a to się może przełożyć na kryzys żywnościowy. Wzrosną więc też ceny żywności.
– Nie można więc mówić, że nic się nie dzieje. Wiele osób przecierało oczy ze zdumienia, gdy 1 stycznia tego roku padł zimowy rekord ciepła w Głuchołazach w woj. opolskim. Słupki wskazały 18,7 stopnia Celsjusza. Niemal lato w zimie!
– Pory roku za jakiś czas mogą zostać nimi jedynie z nazwy. Opisany przykład dotyczy zimy, a trzeba się szykować, że letnie temperatury w Polsce będą sięgały 40 stopni. Wysusza się centrum kraju, m.in. woj. łódzkie i wielkopolskie. A woda słodka to jeden z krytycznych punktów dla naszej przyszłości. Niewiele osób ma świadomość, że mamy trzy razy mniej zasobów słodkiej wody na mieszkańca, niż w innych krajach europejskich. Właściwie już teraz doświadczamy tej sytuacji poprzez limitowanie wody słodkiej w niektórych gminach w okresie lata. Ta sytuacja będzie niestety przybierała na sile, ponieważ klimat „wariuje”. A rozchwianie jego systemu objawia się ekstremalnymi zjawiskami pogodowymi.
– Jeśli chodzi o anomalia pogodowe, jakie negatywne zjawiska trzeba tu jeszcze wymienić?
– Inne niezbite przykłady to trąby powietrzne, które póki co są lokalne i niezbyt groźne. Mimo to, ja z czasów mojej młodości nie pamiętam takich zjawisk w ogóle. Jak dotąd, największą tego typu tragedią w Polsce była w 2017 roku nawałnica na Pomorzu. Na ogromnym obszarze, m.in. Borów Tucholskich i Kaszub, żywioł połamał całe lasy, zginęły dwie osoby. Taka sytuacja może się powtórzyć w każdej chwili. Taki Mad Max może wydarzyć się w skali globu, jeśli nie powstrzymamy wzrostu temperatury. A na razie emitujemy coraz większe ilości gazów cieplarnianych. Tylko przypomnę, że 2022 rok był rokiem z największą emisją tych gazów. Mimo szczytów klimatycznych, konferencji i protokołów, decyzji „podjętych na papierze” emisje gazów cieplarnianych mają się coraz lepiej. Temperatura wciąż rośnie. I do tego presja na przyrodę wciąż rośnie, choćby na nasze lasy zarządzane przez Lasy Państwowe.
– W moim odczuciu ludzie przyzwyczaili się, że „tak już będzie”, a zdaniem wielu ekolodzy robią zbędny szum.
– Nie można generalizować. Jestem zasypywany na bieżąco mailami, listami i telefonami. Ludzie są przerażeni rosnącą presją na nasze drzewa i lasy. Niestety głos środowiska naukowego dzisiaj nie ma znaczenia dla leśników. Bardzo nad tym boleję.
– Ale nie tylko polskie lasy są wciąż zagrożone. Sytuacja z katastrofą na Odrze będzie miała dalekosiężne konsekwencje…
– Naukowcy mówią jednoznacznie, że by do podobnej tragedii znów nie doszło na Odrze, Wiśle czy innej polskiej rzece, to musimy je renaturalizować, czyli pozbyć się betonu i odtworzyć roślinność nadbrzeżną. Musi się skończyć to całe ujarzmianie rzeki. To znaczy prostowanie, betonowanie, wycinanie roślinności. Powinniśmy działać wprost przeciwnie. To jedyny ratunek. Rzeka płynie, rozlewa się – meandruje. Musimy dać jej miejsce na wylanie się, a nie budować tam domy czy osiedla. Unijna strategia na rzecz bioróżnorodności przewiduje takie działania do 2030 roku. W jej ramach powinniśmy zrenaturalizować 25 tys. km rzek w Europie. Natomiast w Polsce wciąż nie ma opamiętania w tym temacie, choć za nami wielka katastrofa ekologiczna na Odrze.
– Skąd właściwie cały ten problem z Odrą?
– Sytuacja wydaje się tu oczywista. Zrzucamy do Odry zbyt duże ilości zasolonych wód, ścieków różnego rodzaju. Od lat osłabiamy naturalne jej zdolności do samoobrony. Do tej katastrofy musiało dojść, szczególnie w sytuacji rosnących temperatur i niskiego poziomu wody w rzece. Władze nie zmieniają podejścia do Odry. Chcą z niej zrobić „autostradę wodną”, a nie rzekę, która chociaż po części jest po prostu dziką rzeką.
– Nie lepiej wygląda sprawa Bałtyku.
– Poziom Morza Bałtyckiego stale się podnosi. To również kolejne zagrożenie, które nas po prostu czeka. I jest konsekwencja ogólnego trendu światowego – wzrostu poziomu mórz i oceanów. Do tego sinice, które świetnie się rozwijają przy coraz wyższej temperaturze.
– Dobrą wiadomością jest jednak to, że przymiarki do polskiego offshore, czyli wiatraków na morzu, nabierają coraz realniejszych kształtów.
– Szkoda jednak, że podejście do wiatraków na lądzie nie wygląda lepiej. Obecnie jest tak, że ich budowy są wciąż ograniczane. I tu warto przypomnieć, że dziś koszt energii z wiatru i ze słońca jest dwukrotnie niższy niż z paliw kopalnych. Mimo to, nadal korzystamy z energii z paliw kopalnych i trzymamy się jej. Przyszło nam żyć w dziwnych i niepokojących czasach.