Kiedy byłem dzieckiem, sprawdzało się jeszcze przysłowie o św. Marcinie, który przyjeżdża na białym koniu. Prawie zawsze 11 listopada leżał już śnieg. Marcinowych obchodów i orszaków nie pamiętam. Przywróciła je w naszym regionie – wraz z pamięcią o świętym – mniejszość niemiecka.
Jak to bywa ze świętymi z odległych czasów – choćby Barbarą czy Mikołajem – ich biografia przeplata się harmonijnie z pobożną legendą. Marcin został przeznaczony przez ojca na żołnierza (imię Martinus nawiązywało do boga wojny Marsa). Podczas korowodów i procesji ku jego czci odgrywa się zwykle scenę obdarowania zmarzniętego żebraka przez przygotowującego się do chrztu rzymskiego legionistę żołnierską opończą. Według legendy nazajutrz Marcinowi przyśnił się sam Pan Jezus okryty jego płaszczem i mówiący do aniołów: „Zobaczcie jak mnie odział katechumen Marcin”. Przesłanie legendy oczywiste: Kto wspiera ubogiego, okazuje miłość samemu Bogu.
– Niech św. Marcin pomoże nam zrozumieć, że tylko wtedy, gdy wszyscy będziemy starali się dzielić z innymi, będzie można stawić czoło wielkiemu wyzwaniu naszego czasu, jakim jest konieczność budowania pokojowego i sprawiedliwego świata, w którym każdy będzie mógł żyć godnie – mówił o nim już w naszych czasach Benedykt XVI. – Może to nastąpić, jeśli przeważy w światowej skali model autentycznej solidarności, co pozwoli zapewnić wszystkim mieszkańcom planety żywność, wodę, niezbędną opiekę lekarską, a także pracę i zasoby energetyczne, dostęp do dóbr kultury, wiedzy naukowej i technicznej.
Święte słowa. Ale historia Marcina uczy także, że aktów miłosierdzia i solidarności nie wykonuje się na wyrost, na pokaz i dla zdobycia głosów wyborczych. Człowiekowi w potrzebie możemy dać tylko to i tylko tyle, ile naprawdę sami mamy. Święty oddał żebrakowi pół płaszcza. Drugie pół musiał, odchodząc z wojska, zwrócić armii. Prawdziwa, nieudawana solidarność jest hojna, ale nie jest rozrzutna i umie łączyć miłosierdzie z roztropnością.
Prawda o tym, że drugiemu mogę dać tylko to, co mam, dotyczy nie tylko darów materialnych. Także tego, co dajemy w sferze intelektu, ducha i wartości naszym dzieciom i w ogóle bliźnim w środowisku życia. Obawiam się, że ten płaszcz skracamy i kurczymy często sami, gdy przestajemy czytać, słuchać dobrej muzyki, a w wymiarze duchowym rezygnujemy z modlitwy. Takim okrojonym płaszczem trudno czasem ogrzać kogokolwiek.