– Musimy cały czas promować rodzicielstwo zastępcze, a w Opolu dążymy do powiększania liczby kandydatów na rodziny zastępcze, których jest za mało – mówi Adrian Surowiec, kierownik działu opieki nad dzieckiem i rodziną w Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie w Opolu. – To zresztą nie jest problemem tylko Opola. Dlatego jak najwięcej musimy o tym mówić i promować rodzicielstwo zastępcze, które jest na jakiś czas, zanim dziecko nie trafi do adopcji, do rodziny, która daje takiemu dziecku swoje nazwisko. Ale są takie sytuacje, kiedy dziecko zostaje w rodzinie zastępczej na zawsze…
Wszystkich chętnych do bycia rodzicem zastępczym MOPR zaprasza na ulicę Plebiscytowa 18/6 w Opolu.
– U nas chętni zostają objęci wsparciem psychologicznym i przechodzą szkolenia, gdzie się dowiadują, jak to jest być rodziną zastępczą – dodaje Adrian Surowiec.
Rodziny, bądź osoby samotne, które się zakwalifikują, mogą liczyć na wsparcie samorządów oraz pieniądze na pokrycie kosztów związanych z utrzymaniem dziecka. Jedno z rodziców staje się pracownikiem, więc za opiekę nad dzieckiem dostaje wynagrodzenie.
Im dziecko starsze, tym szanse na adopcję mniejsze
Uczestnicy piątkowego spotkania w opolskim ratuszu dzielili się blaskami i cieniami rodzicielstwa zastępczego.
– Być rodziną zastępczą to znaczy otworzyć serce i dom dla dziecka, które najczęściej do nas trafia poranione psychicznie i fizycznie, które ma bardzo duży problem, żeby się rozwijać – mówi Witold Domaradzki, który od 17 lat z żoną tworzy rodzinę zastępczą.
Mają trójkę własnych dzieci, a przez te wszystkie lata przez ich dom przeszło 34 dzieci.
Ideą rodziny zastępczej jest przygotowanie dziecka do dalszej drogi, czyli do adopcji.
– A my te traumy u takiego dziecka staramy się zdiagnozować, tak, żeby te młodsze mogły pójść do adopcji i mogły mieć mamę i tatę – tłumaczy Witold Domaradzki. – Niestety, starsze dzieci nie mają już praktycznie szansy na adopcję…
Problem pogłębia to, że sądy i instytucje dają szansę rodzicom biologicznym, by podczas pobytu ich dzieci w rodzinie zastępczej „naprawili” swoje życie, tak, żeby ich dzieci mogły do nich wrócić. Jednak takich sytuacji prawie nie ma.
– W ciągu siedemnastu lat były zaledwie dwa takie przypadki, kiedy dzieci wróciły do rodziców, bo oni naprawili swoje życie – mówi Witold Domaradzki. – Ustawa narzuca na nas obowiązek współpracy z rodziną biologiczną dziecka, a jeśli to jest rodzina patologiczna, a „naprawa” nie postępuje, to sąd przedłużając szansę biologicznym rodzicom, ogranicza jednocześnie temu poturbowanemu psychicznie dziecku szansę na adopcję.
Pan Witold podkreśla, że dobrą rodziną zastępczą może zostać mocna rodzina. – To przede wszystkim musi być mocny korzeń rodziny własnej i dobrego małżeństwa, wtedy można budować rodzinę zastępczą – powiedział w rozmowie z „Opolską”. – Trafiały do nas dzieci zaraz po urodzeniu, ale też 17-letnie, razem ze swoim młodszym rodzeństwem.
Ile można dawać szans?
Pan Paweł z Opola przedstawił postulat, żeby dzieci odbierane w szpitalach matkom biologicznym bezpośrednio trafiały do adopcji.
– Bez rodzin zastępczych, bo te dzieci przeżywają przez te zmiany kilkakrotną traumę – tłumaczył. – Z naszego doświadczenia wynika, że matki porzucające dzieci w szpitalach nie są zainteresowane tymi dziećmi. Jeżeli mamy na uwadze dobro dziecka, to bardzo ważne jest to, żeby ono od razu trafiło do adopcyjnej rodziny. Oczywiście, zawsze matka biologiczna powinna mieć szansę, bo porzucenie mogło być np. wynikiem szoku, albo innej złożonej sytuacji rodzinnej.
Ale to powinna być szansa, a nie przedłużanie w nieskończoność tej niezdrowej sytuacji, bo przecież pół roku dla matki na naprawienie życia to nie to samo, co pół roku w życiu maleńkiego dziecka, które przez ten okres nabywa traum.
– Do rodzin zastępczych powinny trafiać wyłącznie dzieci starsze, takie bez uregulowanej sytuacji prawnej – dodał pan Paweł.
Niestety, to nie rozwiązuje problemu, ponieważ brakuje nie tylko rodzin zastępczych, ale też rodzin adopcyjnych.