Babka od Histy – Agnieszka Jankowiak-Maik – rozmowa
Jolanta Jasińska-Mrukot: Czy pani zadaje uczniom zadania domowe?
Agnieszka Jankowiak-Maik: – Nie zadaję! Piętnaście lat temu, kiedy rozpoczynałam swoją pracę, to zadawałam. Ale dlatego, że wszyscy tak robili. Szybko zrozumiałam, że one nie mają większego sensu, jeśli są mechaniczne. Albo mają polegać na tym, żeby nadgonić coś czego na lekcji nie ma. Wtedy przestałam zadawać. Zadawałam tylko jakieś projekty. Na przykład zrobienie reportażu, albo przeprowadzenie wywiadu z babcią, dziadkiem. Tak było w mojej poprzedniej szkole. A teraz pracuję w szkole, gdzie jest filozofia, że w ogóle się nie zadaje zadań domowych. Pracuję w szkole państwowej, ale prowadzonej przez fundację Celestyna Freineta (oparta na swobodnym poznawaniu świata i działaniach twórczych dziecka – aut.).
Ale zmiana z możliwością niezadawania do domu ma nastąpić dopiero od kwietna.
– To żadna zmiana. Bo w rozporządzeniu już jest, że w klasach 1-3 się nie zadaje, a w 4-8 praca domowa jest nieobowiązkowa. To, co mówi ministra Barbara Nowacka, którą bardzo lubię, już obowiązuje. Mimo to my w Polsce nie znamy prawa oświatowego. Bo jest zbyt rozbudowane i skomplikowane. Jak widać, wystarczy żeby prawo oświatowe było stosowane.
Według nauczycieli i wielu rodziców, to niemożliwe, bo jak nie zadawać, skoro nie wszystko robi się na lekcji. Jak pani to się udaje?
– W wielu miejscach na świecie już cała edukacja przebiega w szkole. Ale są takie umiejętności, które warto powtarzać, kształcić w domu. Jakoś nigdy nie miałam problemu z realizacją materiału. Bo zawsze patrzyłam na podstawę programową, a nie na realizację podręcznika. To nadal jest polską bolączką, mylenie podstawy programowej z realizacją podręcznika. W podręcznikach jest zdecydowanie więcej materiału niż w podstawie programowej. Ta natomiast mogłaby być napisana w sposób jeszcze bardziej ogólny i z większą autonomią dla nauczycieli. Punkty dotyczące podstawy programowej danego tematu przekazuję na początku lekcji. I ta podstawa jest zrealizowana. Dalej mogę kształcić kompetencje na poziomie meta. Bo na tym bardziej mi zależy, niż żeby – jak w przypadku mojego przedmiotu – znali daty.
Przecież historia to daty! Tak było zawsze, więc jak pani uczy historii?
– To wszystko zależy od klasy, od potrzeb uczniów. Nie da się dwóch klas uczyć w taki sam sposób. Mam dwie siódme klasy. I jedna pracuje szybciej, a druga wolniej. Jedna woli pracę z filmem dokumentalnym, a druga nie rozumie filmów dokumentalnych. Robimy debaty oksfordzkie na lekcjach, żeby uczniowie nauczyli się myślenia, współpracy, argumentowania, dyskutowania. Przede wszystkim wyrażania własnego zdania. Bo to jest dla mnie najważniejsze w edukacji. Na sprawdzianie pytam, co zapamiętali z danego działu i dlaczego? Przeprowadzam autoewaluację z udziałem dzieciaków. Wtedy pytam, co warto zmienić, co warto poprawić.

Czyli to „niezadawanie” zadań domowych się sprawdza?
– Mówię z perspektywy mojego przedmiotu. Bo tutaj czuję się specjalistką. Na historii ze spokojem mogę kształcić kompetencje, realizować podstawę programową. I nie zadawać do domu. Przed wielu laty ustaliłam sobie cele na poziomie meta. Na przykład chcę, żeby moje dzieci na lekcjach dostawały takie treści, że ważny jest szacunek dla drugiego człowieka. Chcę, żeby nie bały się wyrażać swojego zdania. A także by rozwijały myślenie krytyczne i analityczne. Chcę by chętnie dyskutowały na lekcji. A jak są mniejsze tematy, to wyłuskuję i eksponuję wątek, który uważam, że jest ważny. Ale nie uczę szczegółowo.
Ale przecież historia to zlepek szczegółów.
– Zapewniam, nie musi być szczegółowa. Pewnie, że z perspektywy nauczycielki byłoby łatwiej przedstawić chronologię, kilka dat, kilka wydarzeń… Ale tak przedstawiony materiał nie będzie zrozumiany. Albo zrozumiany przez dwie osoby w klasie. Zależy mi, żeby choć spróbować, bo to nie zawsze się uda przy 27-osobowych klasach w podstawówce. Ale staram się choć przez chwilę z każdym dzieckiem indywidualnie rozmawiać. Na przykład przedstawia się historię w taki sposób, że w przeszłości byli ludzie tworzący historię, tak, jak teraz tworzy się historia. A czasami zdarzało się zrobić człowiekowi coś głupiego, bo zakochiwali się, przez co wybuchały wojny. Wtedy jest łatwiej zapamiętać niż zmusić do zapamiętania osiemnastu dat. A daty można w każdej chwili sprawdzić. Bardziej mi zależy, żeby rozumieli ciągi przyczynowo-skutkowe. By potrafili dokonać oceny zjawisk historycznych. Właśnie to jest dla mnie istotne.
Wspomniała już pani o odchudzaniu programu. Skoro nie będzie już zadań domowych, czy nie nastąpi duże rozwarstwienie w poziomie uczniów?
– Zwolennicy prac domowych wskazują na ten argument, że właśnie tak może się stać. Ale ja uważam, że zadania domowe właśnie służą rozwarstwieniu. Ponieważ one zależą od kapitału kulturowego domu. Tam, gdzie kapitał kulturowy jest wysoki, wówczas taki uczeń radzi sobie z zadaniem domowym lepiej. Bo nie każdy rodzic jest w stanie pomóc dziecku w zrobieniu zadania domowego. Ja pochodzę właśnie z takiego domu, gdzie kapitał kulturowy jest wysoki, więc mogę mówić na własnym przykładzie. Mój tato, kiedy nie rozumiałam fizyki, siedział w nocy i przerabiał rozdział, żeby potem mi wytłumaczyć. To było skuteczne. Ale tato miał do tego kompetencje, miał świadomość tego, że edukacja jest ważna. Wiem, że nie każde dziecko pochodzi z takiego domu, więc nakładanie na barki zadań domowych w domu, czyli rodzicom i dzieciom, różnicuje te dzieci. A szkoła ma przede wszystkim wyrównywać te szanse. To, co najbardziej dzieci różnicuje, to kapitał kulturowy. A nie kapitał ekonomiczny. To, co może ustrzec przed różnicowaniem dzieci, to niezadawanie zadań domowych. Za to można wprowadzać programy czytelnictwa do szkoły.
Jak miałyby wyglądać programy czytelnictwa?
– O szkole fajnie jest myśleć, w perspektywie takiego małego społeczeństwa, które wie, jakie ma potrzeby rozwikłać i w tym gronie są kompetentne osoby, które będą w stanie to rozwikłać. Na przykład można się umówić, że w naszej szkole przez dziesięć minut czytamy to, co chcemy.
Czyli szkoła absolutnie bez zadań domowych?
– Tutaj powinniśmy sobie zadać pytanie, co definiujemy jako zadanie domowe. Zadaję to, czego absolutnie nie można na lekcjach zrobić. Na przykład, jeśli chcę, żeby moje dzieciaki zrozumiały, jak się zmieniła Polska w ciągu ostatnich trzydziestu lat. Wówczas proszę ich, żeby przeprowadzili z rodzicami, dziadkami. Albo znajomymi wywiad na ten temat. Takie zadanie ma walor więziotwórczy. Dlatego, że ważne jest, żeby posłuchać dziadków i to zapisać. Ponadto te wspomnienia są niezwykle ciekawe, pokazując rodziny z zupełnie innej perspektywy. I tego nie zrobimy na lekcji. Albo uczniowie przygotowując debatę oksfordzką, szlifują i ćwiczą to w domu. Chociażby dlatego, żeby wzmocnić kompetencje podczas wystąpień publicznych. To trzeba przećwiczyć w domu. U mnie na lekcjach rozwijają jeszcze specjalności, można otrzymać specjalność „dziennikarską”. Albo na przykład „przewodnika”, jak się zaplanuje wycieczkę po Poznaniu miejscami w kluczu renesansowym. To nie są zadania obowiązkowe. Nie dostają za to ocen, ale tak rozwijają swoje pasje.
Głosy rodziców i nauczycieli są donośne, sprzeciwiające się wprowadzania tej zmiany akurat od 1 kwietnia. W ogóle nastąpiła tu semantyczna zmiana. W przeszłości mówiło się „odrobić zadanie domowe”, a dzisiaj „odrobić lekcje”. To raczej nadrabianie.
– Jeśli jest autonomia szkół to nie możemy powiedzieć, że od 1 kwietnia zakazujemy tego, czy tamtego bez przeprowadzania wcześniejszej dyskusji społecznej. Bo jeśli oczekujemy uczestnictwa w demokracji, wspólnotowego partycypowania, to nie chcę usłyszeć, że nie możecie czegoś robić. W niektórych przedmiotach, na przykład matematyce, fizyce. Ale podkreślam, tutaj nie jestem kompetentna – trzeba przeliczyć ileś zadań, żeby nabyć sprawności. Powstaje pytanie, czy wystarczy to, co na lekcji, czy trzeba powtórzyć w domu. Wydaje mi się, że trzeba powtórzyć. U nas jest takie przywiązanie do tego, że ta praca domowa jest, tylko jak dziecko ma dziesięć przedmiotów i z każdego zadanie domowe, to jest niedobrze. Te zadania muszą być przemyślane, a nie dlatego, że ja nie zdążyłam zrobić czegoś na lekcji.
Tak, jak pani wcześniej powiedziała, są kraje, gdzie nie ma zadawania do domu. No, ale tam system oświatowy jest inny.
– W Polsce ludzi trzeba zmieniać, a nie system. Bo z prawem oświatowym jest nieźle. Moja szkoła, która jest szkołą państwową, realizuje wszystko, co trzeba realizować. Nie mamy dzwonków, są słuchawki wyciszające dla dzieci przebodźcowanych, własne szafki, za które nie płacą. Szczycimy się, że nie mamy zadań domowych, a jest to zgodne z prawem. Na radzie pedagogicznej jednogłośnie wprowadziliśmy, że nie oceniamy cyfrą zachowania. Odchodzimy od tego „cyfrowego” oceniania. Niestety, są takie szkoły, gdzie w statutach jest, że jeśli uczeń się okalecza, to ma minus dziesięć punktów z zachowania.
Jak można oceniać chore dziecko!
– To jest nieludzkie. Teraz jest nacisk na analizowanie statutów szkół. Statut szkoły, który powinien być zgodny z prawem oświatowym, tworzy społeczność szkolna. A bywa, że je łamie. I to nie jest winą systemu. Może trzeba ich w tworzeniu statutów wesprzeć. Kiedyś w mojej szkole też był statut, który łamał prawa uczniowskie. Ale to nie wynikało ze złej woli, tylko niedopatrzenia, bo statut był sprzed wielu lat. A już w nowej szkole, kiedy zapytałam, czy mogę zrobić radykalną zmianę statutu, bez problemu się zgodzono. I zrobiliśmy to w świetnym zespole, więc to wszystko mogą zrobić ludzie. A na poziomie systemu, w teorii to wszystko już jest. Naprawdę można dużo zrobić samodzielnie w swojej społeczności. Tak, żeby szkoła była bardziej wspierająca, bardziej przyjazna, bardziej demokratyczna itd.
Jednoznacznie często pani mówi o przebudzeniu się środowiska nauczycielskiego.
– Zwłaszcza po tych ostatnich latach, które w edukacji były trudne. Jeżeli edukacją zarządzano strachem, hierarchią, to te nastroje przenoszono coraz bardziej w dół. Dlatego warto wesprzeć ludzi w odwadze, żeby mogli realizować to, co już jest w prawie oświatowym. Co nadal uważa się za progresywne.
Jak pani, a także pani szkoła radziła sobie w tych ostatnich latach?
– Dla mnie to jest trudne pytanie, bo ja w poprzedniej szkole miałam trudną sytuację. Doniesiono na mnie do kuratorium, kwestionując moje zajęcia antydyskryminacyjne, które miałam w programie zajęć pozalekcyjnych. Ale uważam, że trzeba posługiwać się prawem, a prawo w tej sytuacji było po mojej stronie. Nie miałam z tego tytułu żadnych konsekwencji, poza dużym stresem. Kuratorium mogło wydać zalecenie, rekomendację, ale nie miało na całe szczęście kompetencji wykonawczych. Po tym wydarzeniu mogę powiedzieć, że częściej ludzie obawiają się strachu niż czegoś realnego. W minionych latach była trudna współpraca z organizacjami pozarządowymi, bo wszyscy się bali, że wejdzie Lex Czarnek, to sparaliżowało tę współpracę. Teraz jestem w zupełnie innej szkole, w której od razu poczułam się dobrze i bezpiecznie.
Czy nadal pani prowadziła te swoje zajęcia autorskie?
– Nadal prowadziłam. Bo uznałam, że są bardzo potrzebne. Było mi o tyle łatwiej, bo jestem z Poznania, które ma progresywną radę miasta, takiego też prezydenta. A zajęcia antydyskryminacyjne są programem miejskim, czego większość miast nie ma. Zapewne inaczej jest, kiedy ktoś nie ma takiego wsparcia ze strony miasta, dlatego nie oceniam innych nauczycieli, bo bywa różnie.
Gdyby pani mogła w skrócie powiedzieć o największych bolączkach współczesnej szkoły.
– Chciałabym, żeby szkoła pracowała na zasobach, a nie na deficytach, bo ciśnie się tak długo ucznia, aż w końcu zaliczy to, z czym sobie słabo radzi. W takim działaniu można przegapić, że ktoś jest geniuszem w rysunku, albo przynajmniej dobry jeszcze w czymś innym. Nie twierdzę, że tak dzieje się zawsze, ale tak możemy stracić wiele talentów, zmuszając do nadganiania swoich deficytów, a nie wzmacniania w tym, w czym ktoś jest mocny. Więc to szkoła kompetencji, czyli kreatywności, myślenie krytycznego, współpracy, komunikacji. I obywatelskości. I od ponad trzydziestu lat mówi się, że klasy nie mogą być tak liczne. Bo trudno w takiej klasie pracować. Ale to się nie zmienia.
Teraz znów słyszymy o reformie, każda partia chce wnieść coś swojego. Premier Ewa Kopacz wprowadzała zmiany, ona wycofała ze stołówek szkolnych sól i przyprawy. Następna ekipa rządząca natychmiast wprowadziła je z powrotem. Ale to była niewinna zmiana wobec tego, co PiS robiło potem.
– Partie powinny zawrzeć ponadpartyjny pakt dla edukacji. Szkoła musi być odpartyjniona. A wszystkie reformy powinny zachodzić długo. Finlandia swoją szkołę reformowała dziesięć lat. Tam nie ma zadań domowych, ale nie zwalnia to uczniów z utrwalania materiału. Powtarzanie jest czymś immanentnym, jeśli chodzi o edukację.
Teraz pudrujemy problemy w edukacji, mówiąc „nie będzie zadań domowych”. Mimo, że już ich w prawie oświatowym nie ma. Chociaż optymistycznie na te zapowiadane zmiany patrzę, bo idą w dobrym kierunku i faktycznie są skupione na młodych ludziach. Jednak to wszystko powinny poprzedzić konsultacje społeczne.
Czy zgadza się pani z taką opinią, że w ostatnich latach winę za stan polskiej szkoły ponosi selekcja negatywna do tego zawodu?
– To krzywdząca opinia dla setek nauczycielek i nauczycieli, którzy pracują w zawodzie, są świetni. Chociaż wiele osób powiedziałoby, że tego nie opłaca się robić. Oferowanie pensji na poziomie najniższej krajowej albo jeszcze poniżej sprawia, że młodzi ludzie nie chcą tam pracować. Dlatego mamy starzejącą się kadrę nauczycielską. Sama pracuję już na pół etatu i jest to moje hobby. Wielu nauczycieli ma swoje fanpejdże, dzieląc się tam swoimi dobrymi praktykami. Kiedyś tacy ludzie byli samotnymi „wysepkami”, a teraz powstają archipelagi. I jest wiele zrzeszeń, inicjatyw nauczycielskich. Prawda jest taka, że aby przychodzili najlepsi do zawodu, to trzeba radykalnie zwiększyć wynagrodzenia, wiążąc je na stałe ze wzrostem w gospodarce. Proszę zwrócić uwagę, że nauczyciele cały czas się kształcą, szkolą i zdobywają nowe uprawnienia. A ich często wysoki status intelektualny nie idzie w parze ze statusem ekonomicznym.
Agnieszka Jankowiak-Maik
Jest laureatką XIV edycji Nagrody im. Ireny Sendlerowej „Za naprawianie świata” w 2021 roku. W tym samym roku otrzymała też Medal Wolności Słowa w kategorii „Obywatel” za uczenie młodych ludzi, czym jest postawa obywatelska i prawo do protestu.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.