Anoreksja – chorego nie upilnujesz
Kiedy Hubert usłyszał o ośrodku terapeutycznym, że musi tam pójść, bo inaczej umrze, wpadł w histerię. Krzyczał, oparty o ścianę z wycieńczenia, to było niemal wycie, że nie chce. Wtedy już prawie nic nie jadł, brał tylko kilka łyków wody. Nie więcej, bo bał się, że od wody przybędzie mu wagi.
– Wtedy ten krzyk mojego dziecka miał w sobie tyle bólu, jakby zebrał w sobie ból całego świata – opowiada Ewelina, jego mama.
Nie może powstrzymać łez. – Oskarżałam siebie. Przez te wszystkie noce myślałam: co zrobiłam nie tak, że moje dziecko wpadło w anoreksję i cierpi?
Kiedy Hubert tak krzyczał, że nie chce, chcieli wzywać pogotowie.
– Bałam się, że to wtedy 13-letnie dziecko zwariowało – nie ukrywa Ewelina.
I nabiera powietrza, żeby opowiadać dalej. Nie wie, co się stało. Nazywa to cudem, ale następnego dnia Hubert powiedział, że jednak pojedzie do ośrodka.
– Modliłam się, prosiłam Boga, żeby nam pomógł – dodaje. – Wiedziałam, że sami już nie damy rady. Bo upilnowanie anorektyka, żeby jadł, jest niemożliwe. A do ośrodka mógł trafić tylko dobrowolnie. Tam nie zabierają na siłę. Wiedziałam, że jeśli nie znajdę dla syna pomocy, to wcześniej czy później grozi mu śmierć głodowa.
Już w samym ośrodku, o dziwo, Hubert pocieszał mamę, że wszystko będzie dobrze. A ona nie mogła pohamować płaczu.
– Gdyby jeszcze kilka dni został w domu, to ośrodek już by go nie przyjął ze względu na wycieńczenie – dodaje Ewelina.
Wtedy nadawałby się tylko na oddział intensywnej terapii z kroplówkami i sztucznym dokarmianiem.
Taka normalna rodzina
Ewelina pokazuje zdjęcia z ich ostatnich wakacji z Grecji, 1,5 roku temu. Na jednej z fotografii spogląda poważnie solidnie zbudowany 12-latek. Ale nie otyły. A obok niego są dwie młodsze siostry.
– Z dziewczynami nigdy nie było problemów, a Hubert, chociaż starszy, zawsze był taki miękki, bardziej wrażliwy – opowiada Ewelina. – W przedszkolu nigdy nie płakał, nie mazał się jak inne dzieci. Chociaż wieczorami zawsze pytał: „Nie zapomnicie mnie jutro zabrać z przedszkola?”. Wszystko przeżywał bardziej niż inni…
Jak spojrzeć na ich rodzinę, to taki współczesny polski standard. Oboje rodzice zapracowani. Tak, żeby poziom życia był coraz wyższy, a trójka dzieci dorastała w coraz lepszych warunkach.
– Gdyby mi ktoś parę lat temu powiedział, że naszą rodzinę spotka coś takiego, nigdy bym w to nie uwierzyła – podkreśla Ewelina. – Przecież na wakacjach w Grecji Hubert jadł za dwóch. A potem jeszcze lody, chipsy i ciasta.
Coś zaczęło się z nim dziać, kiedy po wakacjach wrócił do szkoły. Ale to jeszcze nie wzbudzało żadnego podejrzenia.
Zaczął biegać, ćwiczyć i liczyć kalorie, a rodzice wspierali jego zdrowy tryb życia.
– Mąż podpowiadał mu nawet, żeby robił to z aplikacją – dodaje Ewelina.
Wystarczą dwa słowa
Hubert późną jesienią przestał jeść, a swoimi porcjami dokarmiał psa. Przy obiedzie wypluwał jedzenie do rękawa, albo wciskał w boki fotela. Ale oni o tym jeszcze nie wiedzieli.
– Nie wiem, jak to robił, że ani razu nie poplamił pokrowca fotela – zastanawia się Ewelina. – No i pilnował mnie przy gotowaniu, żeby wszystko było bez tłuszczu.
A w tle były jakieś rówieśnicze konflikty, na które dorośli nie zwracają uwagi. Ktoś Hubertowi w szkole powiedział „Przesuń się, gruba świnio”, co jeszcze nakręciło spiralę.
– Kiedy się zaczął covid, to wszystkiego się bał. Siedział w domu, nie wychodził do nikogo – opowiada Ewelina. – Dostał takiej fobii, a potem nagle musiał pójść do szkoły. Córki przeszły przez to bezboleśnie…
Hubert po powrocie do szkoły zakochał się w starszej o dwa lata koleżance. W samotności cierpiał.
Już później, w ośrodku, dowiedzieli się , że anorektykowi, przy jego nadwrażliwości, wystarczą dwa słowa, żeby posypała się cała psychika.
Potrzebny psychiatra
– Potem odkryłam, że śniadania wyrzucał do kosza. Wody prawie nie pił. A obiad niby łapczywie jadł, ale w rzeczywistości, jak chomik, gromadził jedzenie przy policzkach – wspomina Ewelina. – I co chwila odchodził od stołu, że niby płukać zęby, bo między nimi jakieś resztki mu utkwiły. Dopiero jak się zatkała umywalka, to odkryłam, że on to jedzenie wypluwał.
Rok temu w grudniu już wiedzieli, że z Hubertem coś dzieje się nie tak. Pewnie, że słyszeli o anoreksji, ale tylko w przypadku dziewcząt. W życiu by nie pomyśleli, że to dotyczy ich syna.
– W święta Hubert zawsze jadł, a rok temu niczego nie dotknął – opowiada. – Wyglądał coraz gorzej. Oceny w szkole też się posypały.
Wcześniej miał zawsze świadectwo z paskiem, chłopiec taki ułożony. Jeszcze nie wiedzieli, że ta wyśrubowana ambicja dotyczy każdego anorektyka. Po trupach będzie zmierzał do celu.
Posypało mu się też zdrowie.
– Między świętami a Nowym Rokiem zrobiłam mu badanie krwi. Wyniki były złe – mówi mama Huberta. – Wtedy opowiedziałam lekarce o wszystkim. Co syn robi, żeby nie jeść. Lekarka, pediatra, od razu mi powiedziała, że to pewnie anoreksja i powinnam z nim pójść do psychiatry.
Wtedy najpewniej lekarka zobaczyła przerażenie w oczach matki. Więc zamiast do psychiatry, na początek skierowała Huberta do dietetyka.
Anoreksja – nie pisać kalorii
– Dzisiaj wiem, że to nie może być taki zwyczajny dietetyk. Ten od anorektyków wie, że nie wystarczy ustalić dietę – tłumaczy Ewelina.
I, broń Boże, nie można pisać kalorii. Żadnego składu, wartości pożywienia. Żadnego kontrolowania wagi anorektyka, bo on nie może wiedzieć, ile waży. I nie może kontrolować swojego ciała, ale o tym dowiedzieli się później, podczas terapii.
– A dietetyczka, do której trafiliśmy, ściemniała, że się zna na anoreksji. Bo nie dość, że dała dietę niskokaloryczną, to jeszcze obok wypisała kalorie – kontynuuje Ewelina.
Miesiąc po świętach Ewelina zaczęła już nerwowo szukać pomocy.
– Wcześniej pojechaliśmy jeszcze na ferie zimowe na narty – wspomina. – Hubert cały czas tylko zjeżdżał. A żeby coś zjeść, to trzy-cztery restauracje odwiedziliśmy. Bo w każdej wybrzydzał, że jedzenie nie takie. Po nartach zamykał się w pokoju i jeszcze ćwiczył. Sałatki nie ruszył, jeśli w niej była oliwa, albo choć jedna grzanka. To był wyjazd koszmar…
Karmił się oglądając filmiki
Pod koniec stycznia Hubert przestał pić już nawet wodę, wyglądał jak cień.
– Wątroba, nerki, wszystko pracowało już nie tak – płacze Ewelina. – Już miesiąc wcześniej było nie tak. Białka za mało, wszystkiego za mało. I odwodnienie. Ręce zimne jak u trupa. Skóra między palcami mu popękała i zaczęła się łuszczyć na całym ciele. Jak mąka się z niego sypała…
Łuszczącej się skóry nie pozwolił smarować oliwką. Bał się, że od tego smarowania przytyje.
Pokazywali Hubertowi wyniki badań. Robiła mu zdjęcia, żeby zobaczył jak wygląda.
– Ale on widział na tych zdjęciach kogoś innego – opowiada Ewelina. – Nie wychudzony szkielet, ale grubasa. Patrzył na nas i nic nie mówił, kiedy tłumaczyliśmy mu, że umrze, jak nie będzie jadł. Później, po powrocie z ośrodka, 13-letnie dziecko mi powiedziało, że był przygotowany na to, żeby umierać. Dziwiło mnie, że Hubert czuł się dobrze, jak inni jedli. Potem mi powiedział, że czuł wtedy, że jest silniejszy od tych, którzy jedzą.
Bo świat anorektyka jest pełen sprzeczności. Kiedy zajrzeli do jego komórki, to „karmił się” oglądając filmiki kulinarne, ciasta, mięsa i zapiekanki. Co ile ma kalorii, jak się to produkuje. Szczególnie uwielbiał wirtualne wycieczki po wytwórni czekoladek.
Anorektyk lubi przyrządzać jedzenie dla innych i kontroluje, jak się je przygotowuje.
– Jak coś pichciłam w kuchni, a on szedł do toalety, to musiałam wyłączyć piec – wspomina. – Nic nie mogło być robione poza nim.
Po pierwszym kontakcie z psychiatrą Hubert obiecywał, że się poprawi, że będzie lepiej, byle nie iść do ośrodka.
Anoreksja to niekończąca się choroba
Po pięciu tygodniach nie chciał opuścić ośrodka. 13-latek odnalazł tam bezpieczną przystań.
Teraz w domu odwraca głowę, kiedy mama go waży. Zegarek, który liczył kalorie, już na zawsze poszedł w odstawkę.
– Hubert nie może wiedzieć, ile waży – tłumaczy Ewelina. – Zresztą, bardzo trudno teraz u niego o wzrost wagi. Na początku chciał jeść tylko to, co w ośrodku. Jak ser był inaczej pokrojony albo innego kształtu bułka, to robił się problem. Bo po leczeniu anoreksji jest nerwica natręctw, która występuje głównie u chłopców.
Początkowo myślała, że po ośrodku już będzie taki sam jak rówieśnicy, a to przecież początek zdrowienia. Przekonywali się o tym z mężem, kiedy Hubert wpadał w furię, albo na ulicy wrzeszczał jak opętany, jakby chciał wszystko odreagować, wyrzucić z siebie. Albo kiedy schował się jak małe dziecko w szafie i przez pół dnia nie wychodził.
Musieli przywyknąć do różnych dziwnych sytuacji. Na przykład, kiedy ten ułożony i bardzo uporządkowany chłopiec zażądał, żeby razem z nim krzyczeli w ogrodzie „je…ć anoreksję!”.
– Robimy wszystko, nie patrząc na sąsiadów, co sobie pomyślą. Byle tylko dobrze się poczuł – podkreśla matka nastolatka. – Musi mieć wszystko uporządkowane. Jeść o tej samej godzinie, co w ośrodku. Na śniadanie dużo nabiału, orzechów, owoców.
No i szkołą przestał się przejmować. Oni też, bo to była przecież walka o życie. Przy niej oceny są nieistotne.
– Ile człowiek popełnia błędów, wychowując dziecko… – zamyśla się Ewelina.
O pomoc bardzo trudno
Teraz wie, że kiedy z dzieckiem zaczyna się coś dziać, jak z jej Hubertem, trzeba jak najszybciej szukać pomocy. Rodzice nie mogą liczyć, że samo się po kościach rozejdzie.
Tylko o pomoc trudno, bo ośrodek leczenia zaburzeń odżywiania u dzieci i młodzieży w Zawadzie (wkrótce przenosi się do Opola) jest zaledwie jednym z dwóch w Polsce.
Ten drugi znajduje się pod Warszawą. Więc jeśli ktoś dostanie się do takiego ośrodka, to mówi potem o cudzie.