Anna Dymna kilka dni temu była gościem debaty o miejscu osób z niepełnosprawnością intelektualną w lokalnej społeczności, która odbyła się w Opolu.
Rozmowa z Anną Dymną
Krzysztof Ogiolda: Od lat ma pani bliski kontakt z osobami niepełnosprawnymi…
Anna Dymna: Ale chcę o nich mówić nie z pozycji specjalisty, tylko zwykłego człowieka. Gdy byłam młodą osobą, w ogóle nie znałam ludzi niepełnosprawnych intelektualnie. Kiedy pierwszy raz pojechałam do Anglii, do Londynu, byłam zdumiona, że jest tam tyle takich osób. I że one są obecne w kinach i w teatrach. Byłam równocześnie przerażona, bo uświadomiłam sobie, że u nas też są takie osoby, ale niestety nie wśród nas. To się, oczywiście, zmienia na korzyść.
Widzi pani te zmiany?
– Ponieważ jestem osobą publiczną, wiem dużo rzeczy, których nawet badacze nie wiedzą, bo my dostajemy listy. Jak padła komuna, to z tych listów wylewał się ocean rozpaczy i bezradności. Nie było wiadomo, co zrobić. Mówi się, że największą zdobyczą nowej Polski, kapitalizmu i demokracji, były warsztaty terapeutyczne. To, że tacy ludzie zaczęli wychodzić z domów i obudziła się w społeczeństwie świadomość ich istnienia. Nie ma dziś w Polsce człowieka, który mógłby udawać, że nie wie, że osoby niepełnosprawne istnieją, że można się z nimi kontaktować.
Jak zaczęła się pani osobista więź z takimi ludźmi?
– Zostałam zaproszona przez księdza Isakowicza-Zaleskiego do Radwanowic, gdzie ma on schronisko dla osób z niepełnosprawnością intelektualną. Prowadzi kilkadziesiąt już chyba warsztatów w Polsce. Pojechałam na przegląd twórczości takich osób. To był rok 1998 albo 1999. Bałam się okropnie. Jestem aktorką, a my jesteśmy strasznie rozpuszczeni. Bo często utożsamia się nas z naszymi rolami oraz z postaciami, które gramy. A teraz szłam do ludzi, którzy w ogóle o tym, że ja jestem aktorką, nie wiedzą. Byłam ciekawa, jak to jest być normalnym człowiekiem, bo ja tego od wielu lat nie wiedziałam.
I czego pani doświadczyła?
– Na początku myślałam, że ucieknę. Otaczał mnie tłum ludzi z niepełnosprawnością intelektualną, dosyć głęboką, którzy krzyczeli do mnie „Mamo!”, tulili się. Po pięciu minutach poczułam się kochana i potrzebna. Po dziesięciu zorientowałam się, że rozumiem wszystko, co oni do mnie mówią, chociaż nie umieją mówić. Ktoś płakał, ktoś się śmiał. A kiedy zobaczyłam, co się dzieje na scenie – to mimo, że byłam aktorką i pracowałam w najlepszym teatrze w Europie, w Starym Teatrze w Krakowie z wielkimi reżyserami – zobaczyłam piękno, którego nie znałam. To było coś fascynującego. Zmieniło się moje życie.
Ta więź się pogłębiała?
– Zaczęłam tam na rowerku przyjeżdżać. Pomyślałam, że może się przydam. Zaczęłam z nimi pracować, poznawać ich, zaprzyjaźniłam się z nimi i pokochałam. Tak to muszę nazywać. Oni zaczęli mnie zmieniać. Zastanawiałam się, jak ja manipuluję różnymi rzeczami, choć niby jestem taka szczera i uczciwa. Jak mi się nie opłaca, to się tak nie zachowam, tylko tak, jakby mi się bardziej opłacało. Zrozumiałam, że oni mnie uczłowieczają, prostują. Oni mnie lubią za to, że im pomagam, że się do nich uśmiecham, a nie za to, że coś tam zagrałam. Sama się przestraszyłam, jak powiedziałam kiedyś, że jadę do nich po normalność.
To znaczy?
– Potrzebuję tego, że mówię prawdę, że płaczę wtedy, kiedy jestem wzruszona i się tego nie wstydzę. Ci ludzie są skarbem. Pomagają się nam zastanowić, jak żyjemy. Kontakt z nimi zmienia stosunek do rzeczywistości. Człowiek uczy się z nimi cierpliwości, pokory, a przede wszystkim zaczyna się zastanawiać nad sobą. Osoby z niepełnosprawnością uczą nas, co jest naprawdę w życiu ważne.
W 2000 roku otrzymała pani Medal św. Brata Alberta…
– Pomyślałam wtedy, że skoro ks. Isakowicz-Zaleski mi go dał, to ja muszę coś zrobić. Uświadomiłam sobie, że wiele osób w Polsce wciąż nie rozróżnia rodzajów niepełnosprawności i osób, które na nie cierpią. Człowieka z porażeniem mózgowym, który porusza się na wózku, jest spastyczny (ma wzmożone napięcie mięśni – przyp. red.), traktuje się okropnie i upokarza, a on – znam takie osoby – skończył studia i ma IQ powyżej normy. Ludzie mający kłopoty psychiczne to są znowu inne osoby. Zaczęłam poznawać tych ludzi. Moi podopieczni mają niezniszczone naszym wyrafinowanym myśleniem i kombinowaniem uczucia. Mają zakodowany wzorzec człowieczeństwa.
I postanowiła pani to pokazać szerszemu gronu ludzi?
– Ponieważ jestem osobą publiczną, chciałam zrobić coś, by ich wprowadzić do świata. Wymyśliłam Ogólnopolski Festiwal Twórczości Teatralno-Muzycznej Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną „Albertiana”. Chciałam, żeby ci cudowni ludzie grali w najpiękniejszym teatrze – na Dużej Scenie Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Bo im się należy godne życie, miłość, opieka. I powinni móc żyć tak, żeby się mogli czasem uśmiechać. A jak oni się uśmiechają i przytulają, moje życie robi się lepsze.
Czytaj także: Trasa średnicowa wygrywa ze szkołą dla dzieci autystycznych w Opolu
Debata w Opolu o pomocy osobom z niesprawnością intelektualną. Gościem Anna Dymna