Łukasz Baliński: Dużo ogląda pan meczów podczas tego turnieju, czy raczej obowiązki na to nie pozwalają?
Andrzej Buła: Widziałem większość spotkań rozgrywanych w weekend oraz te wieczorne w tygodniu, już powrocie do domu z pracy. Ten czas listopadowo-grudniowy w pracy to okres podsumowań, różnych spotkań i trudno wygospodarować choćby chwilę.
Wielu obserwatorów przyznaje, że – nie tylko przez datę rozgrywania tej imprezy – nie czuje tej atmosfery piłkarskiego święta. Zgodzi się pan z tym?
– Przede wszystkim zabrakło mi tego czasu oczekiwania na mundial, atmosfery z tym związanej, tej całej „otoczki”. Ktoś kiedyś powiedział, że największą rozkoszą jest czekanie na rozkosz, a nie sama rozkosz (śmiech). Jak były te mundiale w czerwcu czy w lipcu, to wszelkie inne rozgrywki kończyły się trzy, cztery tygodnie wcześniej. Wszyscy tym żyli, a teraz ten czas trzeba było dzielić z normalnym sezonem piłkarskim. Dla przykładu, taka liga włoska skończyła grać tydzień przed startem imprezy. Grający w niej nasi piłkarze przylecieli do kraju, zagrali towarzysko z Chile, przepakowali się i już byli w Katarze. My, jako kibice, z kolei żyliśmy Ligą Mistrzów, ligami europejskimi, w tym naszą, po czym „z dnia na dzień” rozpoczął się mundial…
…który niknie w nadmiarze rozgrywek wszelakich?
– Coś w tym jest. Zaraz po finale mistrzostw wróci przecież liga angielska, potem inne ligi, następnie będzie kontynuacja Ligi Mistrzów. Po prostu nie będzie kiedy zejść z tych emocji. Tradycyjny termin sprawiał, że byliśmy po tych najważniejszych rozgrywkach klubowych, czy to na arenie kontynentu, czy kraju. I wtedy na scenę wchodził mundial: crème de la crème w piłce nożnej.
Taki termin spowodował, że parę reprezentacji, które mają wielu piłkarzy grających w najsilniejszych ligach Europy, nie uniknęło wpadek. Niespodzianek jakby więcej…
– Jest szansa na nie, bo według mnie futbol, mówiąc kolokwialnie, „spłaszczył” się, jeśli chodzi o możliwości i potencjał drużyn narodowych. Po pierwsze, to się bierze stąd, że selekcjonerzy mają bardzo mało czasu, żeby zgrać piłkarzy, którzy występują często w bardzo dobrych ligach. Druga rzecz, to są zawodnicy, którzy lepiej prezentują się w klubach. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że tam mają 7-8 jednostek treningowych w ciągu tygodnia, a teraz pewnie nie mieli tylu łącznie, bezpośrednio przed mundialem na zgrupowaniu reprezentacji. Czasami krytykujemy jakiegoś zawodnika i najczęściej oceniamy go indywidualnie, a powinniśmy to robić też na podstawie otoczenia, w jakim on jest. Nie mówię, że inni są słabsi, ale może właśnie teraz jest za mało czasu na to, żeby się przygotować taktycznie i wykorzystać rzeczywisty potencjał na rzecz drużyny narodowej każdego gracza z osobna. Tego czasu było teraz za mało. Dlatego są niespodzianki.
Coraz częściej słyszy się też, że dla wielu piłkarzy reprezentacja nie jest tą najważniejszą drużyną, a mundial najważniejszą imprezą sportową.
– Te mistrzostwa zostały niejako „wciśnięte” pomiędzy bardzo ważne rozgrywki pucharowe i ligowe, pomiędzy ogromne oczekiwania sponsorów i właścicieli klubów. Wielu piłkarzy pewnie sobie myśli, że „znowu nam każą grać” i to też jest istotne. Do tego ten wspomniany przed chwilą brak czasu na zgranie się przed tak ważnym turniejem. To wszystko jednak powinno być lepiej zaplanowane.
A może my za bardzo europocentrycznie podchodzimy do tego terminu? Bo z reguły to świat się do nas dostosowywał. To Brazylia, Argentyna, Meksyk „zawieszały” ligi. Teraz tam je pokończyli i mieli czas się przygotować…
– Można zrobić jakąś dżentelmeńską umowę na zasadzie: raz turniej w takim układzie, raz w innym. Niemniej trzeba wyciągnąć jakieś wnioski z aktualnych zmagań. Choćby to, że należy inaczej zaplanować rozgrywki poprzedzające taką imprezę. Żeby te topowe nie kończyły się praktycznie tydzień przed startem mundialu. Dajmy wszystkim tyle samo czasu na przygotowanie się. Na przykład 20 dni. Można przecież tak poukładać mecze, żeby to było satysfakcjonujące dla wszystkich. Dla organizatorów imprezy, dla klubów, dla sponsorów, no i przede wszystkim dla piłkarzy i reprezentacji.
W dzisiejszych czasach można się jeszcze zakochać w takiej imprezie, jak mistrzostwa świata w piłce nożnej?
– Z tego, co oglądam, to można się zakochać w grze pojedynczych piłkarzy. Obrazuje to przykład Hiszpanii. To, co pokazują młodzi przedstawiciele tej ekipy, to jest właśnie dla mnie wielki futbol. Grają odważnie, nie boją się pojedynków „jeden na jeden”, świetnie się zastawiają i kapitalnie podają. Ja zawsze usprawiedliwię piłkarza, który będzie – oczywiście na połowie przeciwnika – dryblował, żeby zrobić przewagę, będzie nastawiony na grę do przodu, a nie do boku, czy do tyłu. Jeżeli więc mam powiedzieć, w jakiej piłce mam się zakochać, to w „piłce na tak”, szybkiej, granej do przodu, której wykonawcy szukają nietuzinkowych rozwiązań, w którą grają odważni piłkarze. Dlatego może tak lubię ligę angielską, bo tam się gra do ostatniego gwizdka plus jeszcze 10 sekund (śmiech).
Co w związku z mundialem z kolei zaskoczyło pana negatywnie?
– Są tam znajomi i przysyłają mi choćby zdjęcia spoza stadionów. I pod jedną serią takich zdjęć zapytałem, czy tam w ogóle ktoś mieszka? Zobaczyłem ulice, place, metro i okazało się, że tam praktycznie nikogo nie ma, ewentualnie jakaś garstka ludzi. Oczywiście, jak słyszę, że stadiony przygotowane na 50 czy 60 tys. osób, a nawet więcej, są pełne, to znaczy, że kibice dopisali. Ale jak to się odbywało w Europie czy Ameryce, to oprócz fanów na stadionach, byli też miejscowi kibice, którzy dodawali kolorytu. Były choćby strefy kibica. Nawet jak nie poszedłeś na mecz na stadion, to mogłeś pójść do takiej strefy i też się dobrze bawić. I tego mi brakuje w relacjach z Kataru. Niemniej, jeżeli cały czas byliśmy przygotowywani na mundial z ograniczeniami, z pewnym dostosowaniem się do kultury tego państwa, co przecież można zrozumieć, to teraz przecież nie możemy być zdziwieni, że czegoś nie możemy tam zrobić na miejscu, że coś nas zaskakuje, że nie możemy sobie pozwolić na spontaniczność czy nawet małe piwo na trybunach.
To jak mistrzostwa ogląda Andrzej Buła? Strefa kibica, w gronie znajomych, czy w domu przed telewizorem?
– Trzecia opcja. Zostało mi takie podejście jeszcze z czasów, gdy sam byłem trenerem, że lubię oglądać mecze na spokojnie i je sobie analizować. Teraz bardzo się cieszę, że FIFA prezentuje program oparty na sztucznej inteligencji, który daje naprawdę niesamowity potencjał wiedzy. Zarówno czytania gry, jak i przygotowywania się pod kolejne mecze. Teraz musimy dla naszych trenerów, obojętnie dla jakiej kategorii wiekowej i jakiego poziomu rozgrywek, po prostu przygotować odpowiednie szkolenie z umiejętności czytania tych danych. To będzie kopalnia wiedzy dla tych, którzy będą potrafili to wykorzystać.