– Gratuluję brązowego medalu mundialu w Omanie. Gdyby nie trudne losowanie to mógłby być nawet finał…
Amelia Katerla: Los na tym turnieju nas nie oszczędzał, ani pod kątem rywalek w grupie, ani terminarza. Przed wyjazdem robiłyśmy, co mogłyśmy jeśli chodzi o przygotowania, choćby fizycznie, ale jeśli chodzi o czysto hokejową stronę, to nie miałyśmy zbyt wielu treningów na nawierzchni trawiastej, bo w Polsce, Holandii czy Niemczech – gdzie wszystkie występujemy w lidze – panowała przecież zima. Wiedziałyśmy jednak, że po naszej stronie jest doświadczenie i indywidualne umiejętności, a także kwestie taktyki. Na pewno nie jechałyśmy tam na wycieczkę, a z myślą walki o medal. Tym bardziej, że pół roku wcześniej na mistrzostwach Europy dotarłyśmy do finału, więc czułyśmy, że jest w nas potencjał.
Od razu jednak, zaraz po podróży, przyszło nam grać z Hinduskami, a to ciężkie przeciwniczki, późniejsze wicemistrzynie. W dodatku to był nasz najsłabszy występ w turnieju. Byłyśmy jednak mentalnie mocno nastawione i kolejne trzy spotkania wygrałyśmy. A w półfinale z Holandią zrobiłyśmy, co w naszej mocy. Ich trener mówił mi potem, że byłyśmy jedyną drużyna, której się obawiały. Sędziny też nie pomogły, nie uznając nam prawidłowego gola. Trudno, ale i tak mamy pełne prawo cieszyć się z tego brązu.
Nie wszyscy jednak wiedzą o tym sukcesie. Hokej na trawie to bardzo ciekawa i emocjonująca dyscyplina, ale trochę brakuje jej u nas promocji.
– Polski Związek Hokeja na Trawie robi, co może. Stara się przyciągać sponsorów, polskie media, by te były bardziej zainteresowane ważnymi wydarzeniami, ale to nie jest takie łatwe. Ten sport nie jest rozwinięty w dużych miastach, nie licząc Poznania i może trochę Wrocławia. W takiej Warszawie nie ma przecież w ogóle boiska. Większość kręci się wokół Wielkopolski. Tam ludzie bardziej tym żyją.
Skąd zatem hokej na trawie u dziewczyny wywodzącej się z Piątkowic koło Nysy?
– Przyznam, że długo nie miałam pojęcia, iż w coś takiego w ogóle się gra. Niemniej, w mojej szkole podstawowej w Lasocicach byłam zaangażowana praktycznie w każdy w sport. I w wielu bardzo dobrze mi szło. I choć nie byłam wysoka, to jeździłam na koszykówkę i siatkówkę. Do tego mam dwóch braci i razem z ich kolegą często grałam w piłkę nożną „dwóch na dwóch”. Trenowałam też w Rolniku Głogówek. Co ciekawe jednak, nasz wuefista Jan Rewekant, szczególnie upodobał sobie unihokej. Miałyśmy sporo sukcesów, a ja się wyróżniałam. I gdy przyszło do wyboru gimnazjum, to bardzo mocno polecał mi Nysę. Właśnie po to żebym tam mogła grać w hokeja na trawie.
Kusił wizją gry w reprezentacji Polski, zdobywaniem medali ligowych. Że skoro radzę sobie w unihokeju, to i w tym sporcie powinnam sobie poradzić, że to moja przyszłość. I w sumie tak było. Przyszły powołania do drużyn narodowych U16, U18, U21 i w końcu seniorskiej. Tym samym dużo zawdzięczam panu Janowi, który tak mną pokierował i zawsze we mnie wierzył. Ważna postacią jest dla mnie także koleżanka z reprezentacji, a przy okazji nysanka, Marlena Rybacha. Ona ma niesamowity wkład w naszą drużynę i bardzo dużo poświęciła, by grać w hokeja na tym poziomie, na którym jest. Zawsze była dla mnie inspiracją i cieszę się, że możemy dalej grać w kadrze i stale mogę się od niej uczyć. Nie sposób nie wspomnieć także o moich klubowych trenerkach z Nysy: Urszuli Ferenc i Barbarze Bugale.
Z „Dwójką” zdobyła pani sporo medali na polskich boiskach i halowych parkietach.
– Miałyśmy naprawdę dobrą drużynę. O ile na boisku często musiałyśmy jednak uznawać wyższość Startu Brzeziny czy Pocztowca Poznań, o tyle w hali to głównie my zdobywałyśmy złoto [na trawie sześć lat z rzędu brązowy medal w latach 2010-15, za to w hali tym czasie pięć triumfów – red.].
I w końcu trafiła pani do Holandii, która jest światową potęgą.
– Zostałam dostrzeżona, gdy miałyśmy dobry czas z reprezentacją jedenastoosobową. Awansowałyśmy do mistrzostw Europy w grupie A, grałyśmy w Lidze Światowej. Dzięki temu była możliwość pokazywania się trenerom, którzy prowadzą drużyny w najlepszych ligach. Wtedy dostałam propozycję z Holandii i Belgii. Wybrałam ten pierwszy kraj i od tego czasu tam gram. Wyjechałam, gdy miałam 22 lata, ale żałuję, że nie zrobiłam tego jeszcze wcześniej. Bo szybciej weszłabym na odpowiedni poziom. A była ku temu okazja, ponieważ w wieku 18 lat dostałam propozycję z niemieckiej Bundesligi. Mimo to wtedy brakowało mi kogoś, kto by mnie trochę pchnął do tej decyzji, powiedział, że „to jest już ten moment”. W Polsce byłam dobra. Ale gdy pojechałam do Holandii, to trochę przejrzałam na oczy (śmiech). Nie byłam tam najlepszą zawodniczką, to na pewno.
Nigdy nie było takiej myśli, żeby jednak zostawić ten hokej na trawie, tak jak większość koleżanek z drużyny juniorek i seniorek ULKS-u Dwójka?
– Wychodzę z założenia, że pracować można całe życie. A sport to jest coś wyjątkowego. Dzięki niemu poznałam mnóstwo fajnych ludzi. Również byłam w wielu ciekawych miejscach. Mam ogrom pięknych doświadczeń. Zresztą, zawsze miałam ambicję, aby zostać profesjonalną sportsmenką. Od dziecka jakoś tak czułam, że mogę w tej sferze życia coś osiągnąć. Dlatego też tego się trzymałam. Oczywiście, były wzloty i upadki, takie momenty za granicą, że grałam mniej niż oczekiwałam, bo tam jest naprawdę wysoki poziom. Teraz jednak już mam taką pozycję w klubie, że wychodzę w „pierwszej jedenastce”. Dostaje mnóstwo minut i nie czuję się gorsza od miejscowych zawodniczek.
Niemniej, musiałam na to ciężko zapracować. Tym bardziej, że na początku miałam bardzo trudny okres od strony mentalnej, gdy nagle okazało się, że nie jestem jedną z najlepszych i musiałam walczyć o to, żeby się nią stać. Wszystko było wówczas nowe, na czele z językiem. I wszystko działo się szybciej. Od razu trafiłam na najwyższy szczebel rozgrywek i trochę mnie to przerosło. Nie byłam na to gotowa. Teraz już jestem dużo bardziej wartościową zawodniczką. Zebrałam odpowiednie doświadczenie, przystosowywałam się do tempa gry, które jest bardzo szybkie.
Będzie kolejna szansa, bo pani team jest na dobrej drodze do powrotu do elity.
– Jeszcze dużo meczów przed nami, ale zrobimy wszystko, by tak się stało. Bo też sobie chciałabym coś udowodnić. W Hoofdklasse też nie jest tak łatwo się pokazać. Wiadomo, że najlepsze ligi ściągają najlepsze zawodniczki. I te są z różnych krajów, jak choćby Argentyny czy Niemiec. Nie zawsze jest też miejsce w drużynie dla zagranicznych hokeistek. Dlatego liczę na awans z moją obecną drużyną. Tym bardziej, że mój trener mnie bardzo dobrze zna i chce, bym została i grała dalej, bo dużo znaczę dla zespołu.
U nas jest więcej chętnych niż liczy kadra meczowa. Dlatego też już na treningach jest spora konkurencja. To również jest zawsze miłe, gdy już człowiek udowodnił, że jest dobry i zasługuje na swoją pozycję w ekipie. Bo o to też trzeba walczyć. Cieszę się, że na to zapracowałam. Mimo to nie powiem, że to było proste. Mam dodatkowe treningi, biegam, chodzę na siłownię. A w mojej drużynie nie wszystkie zawodniczki tak robią. Czasem należy z siebie dać więcej. Z kolei nie każdy jest aż tak mocno zdeterminowany. Ja jestem.
Hokeistki na trawie w Holandii są rozpoznawalne zdecydowanie bardziej niż u nas…
– Jeśli ktoś się interesuje tym sportem, to tak. A zainteresowanie jest. Niemniej, większe towarzyszy rozgrywkom najwyższego szczebla. Są choćby transmisje meczów w telewizji, wywiady, cała otoczka. Czuć ten prestiż. Marlena Rybacha, która gra w HC Tilburg, obecnie na pewno jest bardziej rozpoznawalna niż ja (śmiech). Mam jednak nadzieję, że jeszcze dostanę swoją szansę.
W Polsce na pewno nie, ale tam można się z tego utrzymać?
– Można, ale to też nie jest tak, że płacą tam jakoś szczególnie dużo zawodniczkom z zagranicy. To nie jest więcej niż w sumie 2000 euro na miesiąc. Gdy parę lat temu tam przyjechałam, to płacili połowę tego. Ale dostałam też auto i mieszkałam za darmo, więc dla młodej hokeistki z Polski to był szok. Wydawało mi się, że jestem najbogatsza na świecie (śmiech). W sumie mogłabym nawet i teraz tak sobie żyć z dnia na dzień. Ale z tego sportu nie da się odłożyć wielkich kwot.
Przykładowo reprezentantki Holandii mają dodatkowe stypendia. Dlatego nie muszą chodzić do pracy, wciąż nie są to jednak oszałamiające pieniądze. Jeśli o mnie chodzi, to na początku miałam jeszcze indywidualny tok studiów. Ale gdy już je skończyłam, to dni robiły się coraz bardziej nudne. Teraz nie dałabym rady tylko czekać na treningi i mecze. I postanowiłam jakoś pożytecznie wykorzystać nadmiar wolnego czasu. Chciałam się rozwijać też w innym kierunku, żeby coś już mieć gdy skończę grać…
… i teraz pani grafik jest bardzo napięty.
– No tak. Jestem choćby trenerką personalną. Zaczynam dzień z reguły wcześnie rano, około godz. 6.00, bo przeważnie klienci chcą mieć zajęcia przed swoją pracą. Do tego stale rozwijam się, jeśli chodzi o dietetykę. Razem z najlepszym polskim dietetykiem, Łukaszem Subsarem, prowadzimy wspólny biznes. Mam swoją stronę internetową gdzie można wykupić plan dietetyczny i treningowy. Choć ze względu na hokej te dwa dodatkowe zajęcia muszą iść w parze, bo wieczorami mam trening na boisku, więc cały dzień jest wypełniony. I takich intensywnych dni jest pięć. Bo sobota jest wolna. A w niedzielę mam mecz. Muszę więc mieć pewność, że żywienie jest odpowiednie, podobnie jak ilość snu. Chce o siebie dbać, żeby długo się utrzymywać na odpowiednim poziomie. Myślę, że jeśli awansujemy do elity, to wtedy spróbuję mniej pracować, Tak, by bardziej się skupić na grze. I te ostatnie 3-4 lata robić to na stricte profesjonalnym poziomie.
Poleciłaby pani ten sport dzieciakom z Opolszczyzny?
– Zdecydowanie. Nie tylko dlatego, że jest się łatwiej wybić. Bo jest jednak mniejsza konkurencja, ale to tylko na początku. Jak już się gra na poważnie, to trzeba coś sobą prezentować. Jak już wspomniałam, ten sport dostarczył mi wielu wspomnień, znajomości, sukcesów czy to klubowych czy reprezentacyjnych. Sama gra z orzełkiem na piersi to piękne przeżycie. A do tego wyjazdy na turnieje, a przy okazji zwiedzanie. Zobaczyłam naprawdę sporo świata. Chciałabym, żeby np. moje dzieci przeżyły coś takiego. PZHT też o nas dba. Wszystko mamy zapewnione. I choć może u nas nie jest to tak popularny sport, to już w Belgii, Holandii czy Niemczech owszem. I jeśli wyjedzie się tam grać zawodowo, to dochodzą dodatkowe kwestie. Na przykład prestiż czy rozpoznawalność. Są też bardziej „życiowe bonusy”. Jak między innymi samochód od klubu. A ostatnio jeden ze sponsorów podarował mi wypasiony rower (śmiech).
Czytaj także: Hokeistki na trawie z Nysy pomogły Polsce zdobyć brązowy medal mistrzostw świata
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.