Agnieszka Latawiec: Czasem trzeba pójść pod prąd
Agnieszka Latawiec jest badaczem gleboznawcą na uniwersytecie Rio de Janeiro. Ale mówi, że przede wszystkim jest dziewczyną z opolskich Chabrów, bo to miejsce ją kształtowało. Nie ukrywa, że czasem trzeba pójść pod prąd, by odnaleźć swoje miejsce w życiu.
– Możemy myśleć o Marsie. Ale póki co, jesteśmy na Ziemi. A ja swoimi badaniami i pracą z ludźmi mogę wpływać na zmiany, żeby chronić naszą planetę – tłumaczy Agnieszka Latawiec, energiczna blondynka. – W Brazylii panuje przekonanie, że wszystkie państwa wycinają lasy. A więc oni też mogą to robić. I robią to z biedy, takiego argumentu używają politycy tacy jak Jair Bolsonaro, były prezydent Brazylii. Ta nielogiczna polityka jest znana w świecie.
Dlatego Agnieszka Latawiec rozmawia z rolnikami z Amazonii, żeby ich przekonać do zaprzestania wycinki tropikalnych lasów deszczowych. Unicestwiania jedynego takiego miejsca na świecie.
– Kiedy kierowałam pierwszym zespołem badawczym w Amazonii, jeszcze słabo mówiłam po portugalsku, więc siedziałam z boku – wspomina pani Agnieszka. – Prowadziliśmy rozmowy z tamtejszymi rolnikami, hodowcami bydła, żeby ich zrozumieć i zahamować wycinkę lasów. Wtedy jeden z hodowców bydła powiedział, że chce rozmawiać ze mną, gringą (obcą, białoskórą – aut.). Stwierdził, że chce mieć taką terenówkę, jaką myśmy przyjechali. A wycinanie lasów to jedyna droga.
W takich sytuacjach ma dla nich propozycję – zbadania ich gleby. Jak można najefektywniej ja wykorzystać.
– Mówię, że dobrze się zaopiekuję ich ziemią, tak, że zamiast stu sztuk bydła, będzie miał trzysta – opowiada. – Kupi więc sobie wtedy upragnione auto „cztery na cztery”. Tylko musi zostawić lasy.
Przyznaje, że to długa droga do ochrony amazońskiej puszczy przed wypalaniem i wycinką. Ale się nie zraża. Jakąś nadzieję pokłada jeszcze w politykach, że wreszcie się ockną i przestaną wykorzystywać rolników.
Okazuje się, że brazylijski rolnik może mieć na swoją ziemię takie samo spojrzenie jak polski rolnik. Z tą różnicą, że ten pierwszy to w naszym rozumieniu latyfundysta. Dlatego, że gospodaruje na 10 tys. hektarów. Ktoś, kto ma 500 hektarów, to jest mały producent. Ludzie są tacy sami. Trzeba odpowiednio do nich dotrzeć i im pomóc. Może to się dziać przez edukację i rozmowę.
Agnieszka Latawiec: Rio de Janeiro to piękne miasto…
Europejczycy postrzegają Brazylię przez pryzmat karnawału. Również samby, karteli narkotykowych oraz zderzenia bogactwa i nędzy.
– To prawda, że jest duża swoboda obyczajowa, a samba każdemu Brazylijczykowi w sercu gra. W karnawale bawi się każdy. Nawet dziadunio przytupuje w miejscu w rytmie samby – opowiada.
Bieda zrodziła kartele, ale nie bez znaczenia są zamożni. Bo bez popytu podaż narkotyków nie istnieje.
– Był taki dzień, kiedy bałam się wychodzić z domu – przyznaje Agnieszka Latawiec. – To dzień, kiedy wojsko wkroczyło do miasta, żeby spacyfikować kartele narkotykowe. Ale ten kraj, jego odcienie trzeba chcieć zrozumieć. Tutaj nic nie jest czarno-białe. Rządy prawicowe obcięły fundusze na edukację. A to jedyna droga.
O Rio de Janeiro, mieście w którym mieszka od trzynastu lat, mówi, że najlepiej oglądać je z góry Corcovado. To na niej stoi słynny 38-metrowy posąg Chrystusa Zbawiciela. Stamtąd najlepiej też widać lasy.
– Mieszkam w centrum tego cudownego 12-milionowego miasta, z pięknymi lasami i wspaniałymi ludźmi – mówi. – Codziennie tukan jest gościem w moim domu. Zdarza się, że małpa wpadnie do pokoju w poszukiwaniu jedzenia.
…ale w nim też widać wielką przepaść
Niestety, są też ciemne strony. Między innymi jak np. przepaść między bogactwem a biedą.
– Rozwarstwienie społeczne może najbardziej szokować – przyznaje. – Od ogromnej biedy faweli do wielkiego bogactwa, którego w Polsce nigdy nie widziałam.
Z faweli nie wywozi się śmieci. Nie ma też kanalizacji, więc nieczystości spływają wprost do zatoki Guanabary w Rio de Janeiro. Ale ludzie są otwarci, wyrażają gesty akceptacji wobec obcych.
– Funkcjonariusz policji federalnej w biurze imigracyjnym zapytał mnie, dlaczego tak mało Polaków jest w Brazylii. Mówił, żebym więcej ich tutaj ściągnęła – śmieje się. – W Anglii odczuwałam antyimigracyjne zachowania.
O fawelach mówi, że wszystko ma swoją przyczynę. W tym przypadku w kolonialnej przeszłości. Wtedy kiedy z Afryki przywożono niewolników do pracy na plantacjach trzciny cukrowej i kawy.
– Potem zniesiono niewolnictwo, a ludziom powiedziano, że są wolni – mówi Agnieszka Latawiec. – Ale nie dostali edukacji, żadnego wsparcia. Dlatego też zaczęli napływać do miast i stawiać te swoje domy z „papieru”.
Tak się rozpoczęła bieda pokoleniowa, z której trudno się wychodzi. Tylko niektórym udaje się wyrwać z faweli.
– Tak było z moją nauczycielką portugalskiego. Jej babcia była jeszcze niewolnicą – opowiada Agnieszka. – Ona wyrwała się z faweli. To mądra i pracowita kobieta. Poszła na studia. A teraz zajmuje się afroetnicznymi korzeniami w kulturze brazylijskiej. O fawelach opowiadała bez przerwy.
Dojrzewanie
– Moja mama jest lekarzem. Tato z kolei to nauki techniczne, więc zdałam na biotechnologię – opowiada Agnieszka Latawiec. – Ale stamtąd uciekłam. Okazało się, że to nie moja bajka. W końcu trafiłam na ochronę środowiska na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu. Uczelnię z rolniczym klimatem.
Dla wielu gleboznawstwo to była przesada. To było pójściem pod prąd… Zanim Polska w 2004 roku weszła do Unii Europejskiej, zdążyła w Belgii zobaczyć, jak ściera się nurt ochrony środowiska z nurtem rozwoju cywilizacyjnego i ekonomicznej wolności. Gdzie, jak mówi, otworzyły się jej horyzonty.
– Tam się nauczyłam patrzenia systemowego. Tego, że działalność lokalna wpływa na region, państwo i globalnie świat – tłumaczy. – Zobaczyłam szeroko, że nie tylko woda, atmosfera, ale też gleba. Że to wszystko ze sobą współgra.
Po raz pierwszy zderzyła się też z wielokulturowością. – W Belgii byli studenci z całego świata – dodaje. – Tak dojrzałam do tego, żeby walczyć o gleby.
Historia z Brazylią rozpoczęła się w Anglii. Tam pisała doktorat z nauk o środowisku, z gleboznawstwa.
– Tam zbiegły się drogi, moja i przyszłego męża Brazylijczyka, moja droga do Brazylii zaczęła się od miłości – zdradza.
Niezwykła podróż
Zanim to nastąpiło, ruszyli w podróż dookoła świata.
– To nie był kosztowny wyjazd, bo studencki – mówi. – Za bilet dookoła świata trzynaście lat temu zapłaciliśmy około tysiąca funtów. – Wylecieliśmy z Londynu do Brazylii. Potem były Chile, Wyspa Wielkanocna, Bora-Bora, Hongkong, Chiny i pociągiem dostaliśmy się do stolicy Mongolii. A z Ułan Bator do Moskwy koleją transsyberyjską. Następnie był Egipt, potem Tanzania. Tam zatrzymaliśmy się na dłużej. A stamtąd do Londynu…
Największe wrażenie wywarła na niej Mongolia.
– Liczba pogłowia stada owiec zdecydowanie przewyższa liczbę mieszkańców tego kraju – opowiada. – Przyroda, góry i stepy. Gdzie panowała niewyobrażalna cisza. I niewyobrażalna gościnność.
Mieszkali w jurtach, tak jak nomadowie.
– Do Mongolii trafiliśmy ze względu na konia Przewalskiego, uznanego za gatunek wymarły. Ale naukowa ekipa polsko-rosyjska przywróciła do życia gatunek, który zniknął z powierzchni ziemi – dodaje.
Podczas całej tej podróży w Mongolii zetknęła się z największą biedą.
– W Afryce owoce ratowały ludzi od głodu – mówi. – W Mongolii jest surowy klimat. Pomimo, że to już był przełom kwietnia i maja, to temperatura sięgała minus szesnastu stopni. W pamięci utkwił mi obrazek niemal pustej jurty z dzieckiem przy palenisku. Dziecko z miski jadło mleko. Kobieta chcąc nas ugościć, odebrała dziecku miskę i nas tym częstowała. Byłam w szoku. Spotkaliśmy tam kulturę dzielenia się, jakiej my, ludzie Zachodu, nie znamy.
Agnieszka Latawiec: Nie wycinajcie lasów!
– W Tanzanii byliśmy wolontariuszami. Sadziliśmy drzewa. A w szkole opowiadaliśmy o ochronie środowiska – wspomina.
Jak zauważa, tam nie przyjął się jeszcze nasz zachodni, konsumpcyjny styl życia. Tak zgubny dla środowiska.
– Mam nadzieję, że ich rozwój nie będzie szedł w stronę wykarczowania wszystkich lasów – dodaje. – W Tanzanii piękno tej natury było uderzające. Te kraje są nadzieją, że pójdą drogą zrównoważonego rozwoju. Bo to rozwój zakładający współżycie ze środowiskiem.
To samo dotyczy Brazylii, ich lasów deszczowych.
– My swoje środowisko zniszczyliśmy, oni jeszcze mają swoje naturalne lasy – podkreśla Agnieszka Latawiec. – Coraz mniej, bo stale je wycinają, a tłumaczą to tym, że też chcą się rozwijać, jeździć takimi samymi samochodami, jak w krajach rozwiniętych. Niemal zawsze jest to aspekt ekonomiczny. Ludzie chcą więcej zyskać, ale to jest krótkowzroczne. Jestem przekonana, że te dwie rzeczy można pogodzić, rozwój ekonomiczny z szacunkiem do natury.
Nie jesz mięsa, chronisz przyrodę
W 2010 roku, jak tylko przyjechała z mężem do Brazylii, założyli razem niezależny instytut badawczy, zatrudniający teraz 60 osób.
– W czasach prezydentury Bolsonaro wszystkie projekty prośrodowiskowe były obcinane, ale realizujemy wiele projektów międzynarodowych – mówi Agnieszka Latawiec. – Jest ich od 10 do 15 rocznie. Wszystkie są związane ze równoważonym rozwojem, wszystkie dotyczą tego, jak chronić lub uzdrawiać środowisko. Kiedy wchodzimy z projektem na jakiś teren, to zawsze najtrudniej jest z ludźmi, bo przyroda sobie poradzi, gdy ją zostawimy. Żeby ocenić daną sytuację, muszę poznać motywacje, dla której dewastuje się przyrodę.
W Brazylii wycina się lasy na niewyobrażalną skalę. Czy ta wycinka Amazonii, nazywanej płucami Ziemi, będzie trwała do ostatniego pnia?
– A kto to zmieni? – pyta retorycznie.
W Brazylii w miejscu lasów powstają plantacje soi.
– Ludzie nie uświadamiają sobie nawet, że tylko oni jako konsumenci mają wpływ na to, czy wycinka będzie trwała – podkreśla Agnieszka Latawiec.
Znacząca ilość soi brazylijskiej przeznaczana jest na pasze.
– Jeśli ograniczymy jedzenie mięsa, to nie będzie konieczna uprawa soi – zauważa. – I rzeczywiście. Coraz więcej ludzi rezygnuje z jedzenia mięsa.
Ludzie się radykalizują
Kiedy na zajęciach z etyki środowiska pyta, kto je mięso, to na zachodnich uczelniach „tak” odpowiada najczęściej połowa grupy studenckiej.
– W Brazylii teraz dwie, trzy osoby na grupę są wegetarianami, ale to się ciągle zmienia – dodaje.
W ruchach na rzecz ochrony środowiska jest już wielu radykałów.
– Bo jesteśmy już na etapie, kiedy czasu już nie mamy – tłumaczy Agnieszka Latawiec. – Ja jestem reprezentantem dialogu i rozwiązań. A to uchodzi za miękkie. Nie mamy już czasu, ale myślę, że się już nie zradykalizuję. Tym bardziej, że moja uczelnia, gdzie prowadzę zajęcia ze studentami, jest katolicka, uchodzi za elitarną. Trudno szukać analogii do naszych uczelni. A nurt świętego Franciszka, związany z ochrona środowiska jest w brazylijskim Kościele silny i znaczący.
W Polsce głosy związane z ochroną środowiska, odnawialnymi źródłami energii traktowane są jak coś radykalnego, skrajnie lewicowego.
– Bo to jest polityka – stwierdza. – Tak mówią ludzie, którzy nie chcą wiedzieć, co jest dobre dla ludzi. Bóg mówił „Czyńcie sobie ziemię poddaną”, co nie oznacza, by zostawić zdewastowaną.
Czytaj także: Grupa „Pod Prąd” z Opola walczy o rzekę Odrę. „Sami kręcimy sobie pętlę”
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „Opolska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.